czwartek, 11 grudnia 2008

Tłusty czwartek

Na sześć ostatnich nocy pięć razy kładłem się spać po czwartej... jestem chodzącym zombie.
Niepasującym elementem w tej układance jest wtorek. Wychodząc z uczelni napotkałem Maxa, który stwierdził, że jeśli jego grupa przełoży środowe koło można by symbolicznie coś teges wieczorem. Po powrocie do domu euforia z wtorkowego farta minęła, a zaczęło o sobie przypominać zmęczenie. Gdy zacząłem się zastanawiać, czy nie odespać masakry laboratoryjnej ofensywy zadzwonił telefon. Maximus pytał czy nadal jestem "na tak"... znacie mnie - byłem. Ten też mnie zna, bo już czekał pod blokiem
... a wraz z nim mój imiennik, który po 3 latach powrócił do ŁDZ ze stolicy rydzyków i pierników.
Dwa piwka na start a potem kombinowanie - podwórkowy oldskul + miejski folklor.
Pragnąć wzbogacić ten wieczór o element rywalizacji uderzyliśmy do Iron Horse'a gdzie czekał na nas, wyposażony w bicykl, niejaki Kuba oraz bilardowe stoły. Skończyło się jednak na kręglach w Prestige'u.
I do tego zmierzałem. Czerpiąc swą wiedzę o tej dyscyplinie sportu głównie z materiałów kończących się na ".avi" byłem zawsze święcie przekonany, że kręgle zbijają wyjadacze a świeże leszcze rzucają kulę tylko po bandach. Debiut wypadł jednak okazale, a cała ta instytuacja bowlingiem zwana okazała się dużo prostsza niż zakładałem. Choć nie wiadomo na ile to zasługa taktyki podpatrzonej u Flinstonów i Dextera, a na ile "szczęście nowicjusza" ;)
W każdym razie wciągnęło mnie to cholerstwo i raczej na pewno nie był to pożegnalny debiut.
Koniec końców wróciłem po pięciu piwach i pięciu godzinach do domu, wciąż rozentuzjazmowany nową zajawką, zdążyłem jeszcze odpisać na parę wiadomości na gg (wtedy byłem święcie przekonany, że byłem nieludzko trzeźwy - na podstawie przeczytanego rano archiwum stwierdzam, że niekoniecznie tak być musiało) i momentalnie zaatakowała mnie fala zmęczenia. zmuszając do wczesnego pójścia spać (jakoś po północy zaraz).
Wczoraj jednak wszystko wróciło na tory po jakich ostatnio jedzie mój pociąg - położyłem się po czwartej, zaabsorbowany nową płytą Racy i kawałkiem Białasa, a poniekąd także nauką automatów na dzisiejszego kolosa.
Żeby zrozumieć jakże dzisiaj zaistniała sytuacja jest zabawna, trzeba cofnąć się do początku semestru. Dr K stwierdził, że zajęcia, które miały być planowo w czwartki, mu nie pasują i przenosimy je na piątek (w ten sposób okrutnie szpecąc nam piątkowy plan). W drugim tygodniu zajęć nie było, bo on czekał na nas gdzie indziej niż my na niego, potem powstał pomysł, że zajęcia będą co dwa tygodnie dwa razy dłuższe, ale przeważnie ich nie było a to z powodu jego urlopu, a to gdzieś się zapodział, a to miał zebranie katedry. Dla odmiany zrobił raz zajęcia w tygodniu, w którym być ich nie miało i były na nich aż cztery osoby (o dziwo ja też). Zmierzam do tego, że... tak, dzisiejszego kolokwium też nie było! Przełożył na "prawdopodobnie" przyszły czwartek, na który to już przełożyliśmy wcześniej płyny. Kocham takie akcje :)
I tak sobie rozmyślałem ilu to ciekawych nietuzinkowych prowadzących dane mi było przez te lata poznać. Poczynając od dr "jeszcze raz zobaczę taką kreskę to zabiję pana!" od grafiki poprzez dr "Ale żeście panowie to spierdolili"od MWG, który przejmował się całymi laborkami mniej niż my na dr "Panie! To co pan chcesz projektować?! Drewniane drabinowe wozy góralskie do wożenia siana?" kończąc. Tak, ten ostatni jest z katedry PKMów, tam wszyscy są tacy...
Profesor z mechaniki lubił zużyć na jeden rysunek na tablicy milion kolorowych kred, profesor od grafiki zamykał na wykładach aulę od środka bo spóźnialscy go rozpraszali a inny od TMMów z kolei pisał na liście z wynikami "ci co nie zaliczyli... nie martwcie się".
"Jak pokażę panu, że w książce też tak jest to mi pan uzna?" "Nie"
I wielu wielu innych!
No i na koniec kultowy tekst - pierwszy tydzień na mechanicznym, zajęcia z materiałów:
- Proszę państwa, ja tu jestem w zastępstwie kolegi, z którym będziecie mieć ćwiczenia. Widzę, że macie dość liczną grupę. Ja prowadzę inny przedmiot... na trzecim roku, więc większości państwa nie będę miał okazji poznać".
Wtedy myśleliśmy, że miał po prostu tylko specyficzne poczucie humoru ;]

wtorek, 9 grudnia 2008

Było nas trzech - luzak, ważniak i wariat.... i Shogun

"Sami tracimy już pamięć o tym,
nowe miejsca, nowi ludzie i wciąż nowe kłopoty,
nowe dupy, nowi kumple i nowe anegdoty"
Zkibwoy - Co było a nie jest

Rozochocony ostatnimi wspominkami cofam się w przeszłość dalej:
Maj 2004
Już wkrótce przed Piotrkiem najdłuższe wakacje w życiu, trzeba tylko zdać jako tako maturę i egzamin z rysunku na architekturze, a nawet jak coś nie pójdzie to zostaje budownictwo.
Michał chyba już dostał się do XXXV LO wraz z Emilem i Szymonem, jego przyszłość kojarzona jest z informatyką.
Bartek nigdzie nie wychodzi z domu (chyba nawet na krav magę!), twierdząc, że ciężko uczy się biologii by dostać się na farmację lub jakieś tam nauczanie o zdrowiu.
Na Przemka po wakacjach czeka ostatni rok technikum a potem zapewne warszawski WAT.
Grudzień 2008
Piotrek, Michał i Przemek co tydzień odwiedzają ten ponury hangar zwany mechanicznym, Bartek studiuje po sąsiedzku chemię. Jak do tego doszło? Proste, że nie mam pojęcia ^^
Co było przyczyną a co skutkiem?

"Co kiedyś było normą dziś jest lolem"

przyznać muszę Hale rację jak nigdy. I pasuje to generalnie do większości tego co "obecne", choć pierwotnie tyczyło się tylko kwestii chodzenia spać w godzinach, gdy niektórzy już wstają. Dziś zaliczyłem piątą noc z rzędu gdy kładę się o czwartej.
Pierwsze cztery to magia chwili, kaprys, delektacja nocną ciszą... wczoraj wymóg chwili - 50 ponętnych stron instrukcji z laboratoriów - zaproszenie do tańca od trzech pięknych panien... hmm, od trzech panien - automatyki, termy i elektry. A kobietom się ponoć nie odmawia.
"Panowie, masakra jakaś"
Oby moi potencjalni wrogowie nigdy nie mieli takiego farta jak ja momentami dziś, bo wydatnie pomógł mi on przetrwać ten potworny wtorek. Ale ja nie o tym...
Siedziałem więc sobie w nocy... i co? Czytałem instrukcje? Robiłem sprawka?
Poniekąd momentami...
Przede wszystkim jednak zakorzeniłem się w fotelu, zakorzeniłem wzrok swój w czeluść i pragnąc najlepsze, czyli naukę rzecz jasna, zostawić sobie na deser, począłem szperać po dysku w bliżej nieokreślonym celu, gdzie dotarłem do folderu-zagadki. A nawet folderów.
Kawałki z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, przemieszane z największymi popowymi hitami '90 - często utwory, których nie kojarzyłem po tytule zanim litery nie zamieniły się w nuty... oldskul pełną gębą. Ogień z dupy wręcz!
Skąd się ten folder wziął? Nie bardzo mam pojęcie...
Okazało się, że po kilku latach nadal pamiętam tekst "ciągle pada" Czerwonych Gitar! :D
Magia ;]

środa, 3 grudnia 2008

Nadal chcę bić każdy rekord i są chwile, że daję radę poniekąd

"Choć poniekąd stać się poetą, coś zmienić,
dotknąć tego nieba na ziemi bez chemii
widzieć tych ludzi, chcesz być ich szefem?
Ja przez tą płytę staję się ich człowiekiem.
Wybieram grę fair, a moje preferencje
ciągle przedłużają mi kadencję (...)
Choć na moment chcę być Twoim szczęściem,
nieważne czy wersem, czy tym, że jestem.
Stać się uśmiechem - dla innych i dla siebie,
dla tych dziwnych i dla Ciebie,
dla tych pilnych i... sam nie wiem,
dla tych przykrych. Po prostu dla wszystkich"

Białas - Stać się uśmiechem

Ostatnio było tu cholernie negatywnie, pesymistycznie i mdło. Jasne, raz, że pijackie wynurzenia robią swoje, a dwa, że tło zobowiązuje, ale tak dłużej być nie może. Pora tchnąć powiew optymizmu w ten zaścianek!
No właśnie, amplituda sinusoidy przerąbania diametralnie się zmniejszyła w ostatnich dniach
jestem na fali wznoszącej na sinusoidzie farta (to ta sama co przerąbania tylko przesunięta w fazie)
krótko mówiąc: obrót 180 stopni (i tu już nie mówię o sinusie, bo bynajmniej nie chodzi tu o zero)
Trochę tak jakby miesiąc przed końcem rok wziął się do roboty (niczym student pod koniec semestru) i postanowił pokazać, że wcale nie był taki zły. Owszem, był, ale to mało istotne w tej chwili...
Od soboty jakoś wszystko się udaje (zwłaszcza na uczelni), idzie jak po maśle, po sznurku, wychodzi na luzie, aż mimo paskudnej pogody chce się żyć!
Swoisty wyjątek stanowi tu mpk, które robi wszystko co może by ekstremum radochy przesunąć w dół, ale wnerwiająca natura tej spółki to constans, więc możemy tę składową pominąć...

Grudzień - zimno, śnieg, błoto, zachrzan na uczelni... tak to "powinno" wyglądać. A tymczasem od 4 dni udaje się wszystko i więcej. Tak, wiem, że to ledwie początek miesiąca i przyjdzie walec i wyrówna, obdarzając wszystko wokół kilogramami śniegu i pecha, ale póki co niech szczęśliwa passa trwa. Oby trwała wiecznie!
Optymistujcie bo warto! ;]
I za to się z Wami napiję...
No, mam nadzieję, że nie zapeszyłem.

podpisano
Entuzjasta aka Frustrat z uśmiechem na ustach

sobota, 22 listopada 2008

Ten mecz to dar losu, ten mecz wyłonić może herosów

Za oknami biało, ale dziś uwaga piłkarskiego świata skupia się na innym oknie - tym, które pokaże zieleń. Tym, które pokaże pasy - na przemian czarne, niebieskie, czarne, białe. Tym, które pokaże Derby Italii - najważniejszy mecz we Włoszech. Tak, to dziś jest ten dzień, kiedy w moim domu zapanuje święta wojna - ja, Interowiec, vs. ojciec i brat - Juventusiaki...
Juventus powrócił w poprzednim sezonie z zesłania do Serie B, i od razu był w stanie wywalczyć miejsce na podium. Inter natomiast broni mistrzostwa, które zdobył trzeci raz z rzędu.
W tym sezonie Inter zaczął z wysokiego C, pokonując po świetnym meczu o superpuchar Włoch Romę. Jednak po kilku kolejnych spotkaniach Nerrazurrich dopadła zadyszka i nie potrafili sobie poradzić z kilkoma drużynami z dolnych rejonów tabeli a także pogubili punkty w Lidze Mistrzów. Zupełnie inaczej wygląda ten sezon z perspektywy turyńczyków. Trapiony przez kontuzje Juve spisywał się znacznie poniżej oczekiwań, a gdy w czterech kolejnych meczach wywalczył tylko 2 punkty, głośno mówiło się o zwolnieniu Renieriego. Nota bene jako jego następcę prasa wymieniała Manciniego - człowieka, który poprowadził Inter do kolejnych trzech mistrzostw w ostatnich latach. Ostatnim meczem szansy dla Ranieriego miały być derby z Torino i mecz u siebie z Realem w Lidze Mistrzów. Zdzięsiotkowany Juventus (brak Trezegueta, Camoranesiego, Buffona, Zanettiego) nie dość, że wygrał oba te mecze, to jeszcze pokonał Real w Madrycie.
Architektem owych sukcesów w drużynie Starej Damy jest bez wątpienia Alex Del Piero, przeżywający swoją nie drugą, ale chyba już z piątą młodość. I tak, jak niedawno można było mieć wątpliwości, czy rzuty wolne najlepiej na świecie bije Ronaldinho, Ronaldo, Pirlo, Del Piero czy Jouninho, tak ostatnimi występami Alex dał jednoznaczną odpowiedź. W tym sezonie strzela jak na zawołanie, głównie z wolnych właśnie. Ma już 249 strzelonych bramek w Juventusie! Jubileuszowego gola mógł zdobyć już w meczu z Chievo egzekwując karnego, ale oddał go Iaquincie. W wygranym 4:0 spotkaniu z Genoą dwa razy asystował, wszystko wskazuje więc na to, że tę przyjemność zostawia sobie na Inter właśnie...
Mecz ten jest właśnie między innymi reklamowany jako pojedynek Del Piera z Ibrahimoviem (najwięcej zarabiający piłkarz na Półwyspie Apenińskim) - dwóch wybitnych napastników, niedawno jeszcze partnerów w ataku Juve. Szwed ponadto znalazł się w wytypowanej przez prestiżowy magazyn France Football trydziestce piłkarzy, wśród których jeden otrzyma Złotą Piłkę - nagrodę dla najlepszego gracza w 2008 roku. Czemu nie ma na tej liście Del Piera, wielu nie potrafi zrozumieć...
Oczywiście mecz ma też sporo podtekstów - skazany za obsadzanie swoich meczów przychylnymi sędziami Juve (skazany za poszlaki, nie dowody, warto dodać - kibice Milanu do dziś śmieją się z całego procesu: ich klub, również zamieszany w całą aferę, nie dość, że uniknął degradacji, to mogł grać w rozgrywkach Ligi Mistrzów, które potem wygrał) musiał rok spędzić na wygnaniu w Serie B, a tytuł za tamten sezon przypadł właśnie Interowi. Del Piero i koledzy na pewno będą chcieli dziś wieczorem niejedno udowodnić kibicom we Włoszech.
Kolejny rodzynek w dzisiejszej rywalizacji to pojedynek na linii Mourinho - Ranieri. Przed laty Portugalczyk zastąpił Ranieriego na stanowisku szkoleniowca Chelsea i delikatnie mówiąc obaj panowie nie za bardzo za sobą przepadają, czego dwowodem może być prowadzana między nimi za pomocą mediów słowna wojna. Ale prawdziwego zwycięzcę poznamy już dziś.
Co do składów - Juventus nadal ma problemy kadrowe - na pewno nie zagrają Trezeguet, Buffon, Salihamidzic i Zanetti. Trezegueta świetnie zastępuje w tym sezonie sprowadzony z Palermo Brazylijczyk Amauri, ale najbardziej odczuwalny będzie brak Buffona. W miejscu jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego golkipera na świecie wystąpi Manninger, któremu, choć jest bez wątpienia zdolny, wciąz brakuje wiele do poziomu starszego kolegi. Kibice Juve muszą więc wierzyć, że obrona ich klubu, kierowana przez największe odkrycie włoskiej piłki w tym sezonie, Chielliniego, nie dopuści do zbyt wielu akcji rywali.
W bramce Interu wystąpi natomiast najrówniej grający w ostatnich sezonach piłkarz tego klubu - Brazylijczyk Julio Cesar. I to w nim kibice mediolańskiego zespołu pokładają wielkie nadzieje, bowiem jak pokazało już kilka tegorcznych spotkań, dręczona kontuzjami obrona Interu często sama prowokuje groźne sytuacje we własnym polu karnym.
Kto wystąpi w środku pomocy Interu ciężko dokładnie przewidzieć, być może Cambiasso z Muntarim, a może Vieira. Za to w Juve parę na środku najprawdopodobniej będę tworzyć Tiago (który chyba wreszcie przekonał do siebie kibiców) i niezawodny Sissoko.
W obu zespołach najmocniejszą formacją jest bez wątpienia atak - Del Piero z Amaurim i w odwodzie Iaquinta po stronie Starej Damy. W Interze po raz kolejny nie zagra Adriano, który wciąż odbywa karę za zabawowe ciągoty i musi cierpliwie czekać na odzyskanie zaufania Mourinho. Partnerem pewniaka Ibrahimovica będzie więc ktoś z trójki Cruz, Balotelli i Obinna. Dwaj ostatni są chyba jednak jeszcze za mało doświadczeni na tak prestiżowy mecz, a Cruz już nie raz udowodnił (również w tym sezonie), że potrafi strzelać ważne gole. A Juventusovi strzela niemal zawsze gdy przeciwko niemu występuje.
Ostatnia formacja, na papierze niemal równie mocna w obu drużynach jak atak, skrzydła. W Interze grają na tej pozycji Stankovic, kontuzjowany obecnie Figo, Zanetti i przede wszystki kupieni za wielkie pieniądze przed tym sezonem Mancini z Romy i Quaresma z Porto. W dwóch ostatnich pokładane były wielkie nadzieje, obaj mieli przebłyski gry na najwyższym poziomie, jednak w decydujących momentach nie potrafią pociągnąć mediolańskiego zespołu do zwycięstwa. Dziś mają okazję udowodnić, że zainwestowanie w nich było strzałem w dziesiątkę.
Nieco mniejsza konkurencja na tych pozycjach jest w Juventusie. Na lewym skrzydle gra, rozgrywający wbrew przedsezonowym obawom, świetną rundę doświadczony Nedved, a na prawym fenomenalny Camoranesi. To ta dwójka będzie odpowiedzialna dziś za napędzanie akcji turyńskiego motoru.
Kto wygra? Oby lepszy! I niech mecz będzie równie emocjonujący jak zazwyczaj to bywało w przeszłości...

==============================
parę słów o meczu po meczu

Zgodnie z przewidywaniami San Siro wypełnione było tego wieczoru po brzegi. Ale nie obyło się bez niespodzianek... personalnych. W składzie Interu zabrakło skrzydłowych Quaresmy i Manciniego, natomiast od pierwszej minuty zagrał powracający po przerwie Adriano. W Juventusie z kolei od początku wystąpił mlodziutki Marchionni, dopiero w drugiej połowie zmieniony przez Camoranesiego. Oto jak prezentowały się składy:
Inter: Julio Cesar - Maicon, Materazzi, Samuel, Maxwell - Zanetti, Cambiasso, Muntari (Vieira 90), Stankovic (Burdisso 85) - Ibrahimovic, Adriano (Cruz 83).
Juventus: Manninger; Grygera, Legrottaglie, Chiellini, Molinaro; Marchionni (Camoranesi 70), Sissoko, Tiago (Marchisio 4), Nedved; Del Piero, Amauri (Iaquinta 77)
Mourinho obrał na ten mecz dość zaskakującą taktykę - zrezygnował z typowych skrzydłowych, a do wysokich napastników miały tafiać długie piłki podawane z własnej połowy. Z kolei defensywa Juventusu ustawiona była bardzo wysoko i co chwila napastnicy Interu łapani byli w pułapkę ofsajdową. Kilkukrotnie jednak linia obrony Starej Damy popelniła błędy, po których między innymi Ibrahimović stworzył groźne okazje. Szwed miał w tym meczu dwie sytuacje sam na sam z bramkarzem, których nie wykorzystał. Znacznie obniża to notę z jego występu, ale mimo to był chyba najlepszym piłkarzen tego dnia na boisku. Drugim wyróżniającym się graczem w szeregach Interu był Stankovic, bardzo starał się również Adriano. W Juventusie ciężko kogoś wyróżnić, choć przyznać trzeba, że defensywa, mimo paru błędów grała (jak na włoską drużynę przystało) bardzo solidnie. W ofensywie największe zagrożenie stwarzali Nedved i Del Piero, który jednak tego wieczoru nie błyszczał tak, jak do tego przyzwyczaił kibiców. Nie miał również ani jednej okazji do uderzenia z rzutu wolnego, mimo, że momentami mecz był ostry.
Najbardziej doświadczył tego Tiago, który już w drugiej minucie doznał kontuzji i musiał zostać zmieniony przez młodziutkiego Marchisio.
Jedyna bramka padła w 72-giej minucie spotkania. Ibrahimovic znalazł się w polu karnym i oddał strzał, jednak trafił nieczysto w futbolówkę i ta nie leciała w światlo bramki, trafiła jednak wprost pod nogi Muntariego, który z najbliższej odległości wpakował ją do siatki. Inna sprawa, że Manninger skupił się bardziej niż na obronie na dyskusjach z arbitrem a propos spalonego (którego nie było). Czy gdyby na miejscu austriackiego bramakrza zagrał zdrowy Buffon gol by nie padł ciężko powiedzieć...
Podsumowując - mecz walki, ale nie brutalny; prowadzony w dość szybkim tempie, z niewielką ilością okazji bramkowych, tylko z jednym golem. Na pewno nie był to mecz jednego piłkarza, na pewno był wyrównany i na pewno sędzia nie popełnił żadnych rażących błędów. Czy był to arcymecz? Cóż, w historii pojedynków Interu z Juventusem słabe mecze się nie zdarzają - i ten taki nie był, ale od piłkarzy pokroju Adriano czy Del Piera można oczekiwać, że stowrzą wspaniałe widowisko, emocjonujące widza od pierwszego aż do ostatniego gwizdka sędziego. Tym razem zabrakło troche magii, może wiosną...

podpisano
Nadworny Amator-Redaktor

środa, 19 listopada 2008

Tracę grunt pod nogami, pierwszy punkt dla nich...

"Kiedy egzystencja męczy a świat problemy piętrzy
nic nie ulepszysz, trzeba to pieprzyć.
Lecz ty boisz się wyjść z domu w strachu o zdrowie.
Zamiast pieprzyć cały świat porozmawiaj z psychologiem."

O.S.T.R. - Ja to P!

W życiu piękne są tylko chwile. Cała reszta na serio...
Już od początku dnia pieprzyło się wszystko co pieprzyć się mogło, prawa Murphy'ego działają prężnie.
Z samego rana szalony pęd przez miasto (w skandalicznie niskiej temperaturze) na zajęcia, na które w sumie okazało się, że nie musiałem się fatygować. Potem laborka z elektry - podłączyliśmy cały układ, ale nie działał (100% wina cholernych kabli albo amperomierza albo odbiornika, nie nasza... ale sorry gregory, będziemy musieli odrobić ćwiczenie - orzekła mentorka.
Potem szalony bieg między dwoma przystankami za autobusem, który dosłownie uciekł sprzed nosa. Nie trzeba było długo czekać na kolejne rewelacje utrzymane w tym samym optymistycznym tonie - polecony list. Prawdopodobnie mandat od teksańskich strażników; i info, że najwyraźniej operacja "wojsko zawodowe" została przesunięta w czasie. Co oznacza, że moje wakacje... hm, jakie wakacje? 4 tygodnie praktyk + 6 tygodni "ochotniczej" zabawy na murawie poligonu z kolegami z plutonu w oddział Gromu... to daje razem 10 tygodni. A zakładając, że wakacje mają (no dobra, abstrakcyjne założenie, że nie będzie kampanii wrześniowej - podobno jest to możliwe... tak w każdym razie podają baśnie) 10 - 12 tygodni (zależy od poczucia humoru rektora) no to się nawypoczywam za wszystkie czasy.
Prawdopodobnie na dobitkę, tuż przed północą zaczął padać śnieg. Chyba taki symbol, że dzień się kończy tak samo złowieszczo, jak się zaczął... z tym, że cały czas pada, więc to raczej nie koniec przygód.
Ale nie chmurz się, optymistuj!

podpisano
Trzeźwy i Wnerwiony

poniedziałek, 3 listopada 2008

Plan na życie: Pan Marzyciel

„Też bym chciał codziennie z żoną jeść śniadania, lecz jak chcesz rozśmieszyć Boga powiedz mu o swoich planach”
Pezet – Czerdzieści procent

„Opanowanie i spokój, wciąż czekam gdzieś z boku.
Czekam na swoje pięć minut, wiem, że to się stanie,
póki co codzienność, a reszta tylko w planie”

CEbk – Miejski Klasyk

Follow-up’owo się zrobi. Ostatnio powiedziałem, że moim jedynym planem jest brak planów. Chyba kłamałem. Dobrze byłoby w tym momencie rozróżnić plany i pobożne życzenia – te drugie zawarłem w poście z szóstego października. Gdyby chociaż spełniło się jedno z tej trójki Rena – księżniczka albo martwi królowie (zabawne, że jak drugie to i pierwsze a jak pierwsze to na pewno nie drugie ^^) albo... jednak w sumie dwójki. Bo skołowanie królewskiego jeszcze leży w mej mocy póki co. Ale to by się wiązało z „fajnie byłoby się zakochać, kurwa mać”, cytując Labela. On też miał plany - na tej samej EP nawinął „to projektu przedsmak, zapraszam”, gdzie kluczowe było „przed”, bo już dwa lata minęły a projektu wciąż nie widać. Idzie mu z planowaniem niemalże tak dobrze jak mi. Samo zakochiwanie się jest jeszcze technicznie łatwe, ale „jestem nieśmiały i to jest mój jedyny wstyd”, jak to mówił Król Kundli, ha ha hahaha ha. Jest jeszcze druga opcja (nie, podryw na hip-hopowca to cały czas ta opcja z księżniczką) a mianowicie "ten basen i koks". „Zróbmy ten hajs, zróbmy ten hajs!”. Krzyknąć WPADAM TU PO HAJS, NIE PO DROBNE i jak kraść, to miliony... No właśnie, jakby wszystkie plany wypalały, pisałbym teraz magisterkę na architekturze, jeździł codziennie na uczelnię samochodem i Bóg wie co jeszcze. Strach się bać. A tymczasem jestem w dupie świata... Rozwój? Nie pomoże mi minister wsi. Zmienić życie? A co, nie jest fajnie? (Parafrazując Eisa, joł) Generalnie to chyba nie jest najgorzej, tylko od czasu do czasu lubię coś spektakularnie spierdolić. Suma sumarum to się cieszę z tej architektury, bo mi się totalnie w ciągu następnego roku odwidziała. Co mechaniczny to mechaniczny – chociażby dla obcowania z ludźmi z katedry PKMów warto było się tu wbić :D Czasem jednak kusi mnie by pieprznąć to wszystko w kąt i iść na jakieś kulturoznawstwo, historię sztuki, czy chociaż zwykłą historię - to są dopiero ciekawe kierunki. Ale przeważnie wtedy po prostu przestaję pić i idę spać. Zmarnowałem na tej polibudzie już ponad cztery lata, tak łatwo się mnie nie pozbędą. Choć rzucają kłody pod nogi niemalże z każdej pozycji – o dziwo nawet w studium języków obcych i w bibliotece nie jest już tak sielankowo. Obfity offtop poleciał. „Pamiętasz? Mieliśmy w sercach sny o szansach, mieliśmy nie przespać ich”. Jakie plany na najbliższe czasy? Nie wiem, bo sformułowanie „najbliższe czasy” jest zajebiście nieprecyzyjne. Rozpocząłem kurs na prawko to pewnie w końcu je otrzymam – jak nie za drugim razem to za dwudziestym drugim. Wrócę pomieszkiwać do śródmieścia, zgarnę inżyniera, kiedyś magistra i pomacham do tej księżniczki na różowej klaczy. Może mnie nie stratuje...


Jak najlepiej skończyć taki oto durny post pisany w stanie pomroczności jasnej? Najlepiej podsumowaniem całej tej instytucji zwanej blogiem. Dobrze zrobiła to nonsensopedia:

Blogusługa udostępniana dla dzieci i ludzi w jakimś stopniu niedostępnych psychicznie. Znamy wiele serwisów, które udostępniają właśnie takie usługi. Blogi są popularne, bo są za darmo; każda chora lub ułomna dziewczyna, która ma internet, musi posiadać bloga; każdy fan High School Musical, Radiostacji Roscoe, Tokio Hotel, Mody na sukces, Dody, Od przedszkola do Opola musi, ale to musi mieć bloga.

Ostatnie zdanie w sumie słabe, ale sformułowanie „niedostępny psychicznie” na swój pokrętny sposób mnie urzekło.


podpisano Napity i Szczery

sobota, 1 listopada 2008

Slalom wśród grobów

"Codziennie tracę jeden dzień bezpowrotnie
w starciu z Tą, która w końcu mnie dotknie,
i choć istotnie zapominam o niej, ona nagle tuż obok
przypomina mi o sobie dotykając kogoś,
towarzysząc mi z rosnącym uporem
zastępuje ciszą słowa niewypowiedziane w porę.
Trudno o poręcz, skoro tak ciężko o dowód,
że istnieje coś poza końcem na końcu tych schodów.
Trzeba przyjąć to,
pamiętając o tych, których serca już nie biją, bo
póki pamiętamy, oni żyją wciąż
dając nam obraz tego, że ci, których kochamy
odchodząc od nas zostają w nas samych,
będąc gdzieś tam i gdzieś tu równocześnie,
szkoda, że was nie ma... dobrze, że jesteście."

Łona - Ludzie odchodzą

Nie, obejdzie się bez pseudomądrych przemyśleń i chytrych wniosków na temat życia. Będzie za to storytelling.
Ozorków, cmentarz. Słabnie starszy mężczyzna i przewraca się na ziemię pośród nagrobków. Kilka osób próbuje mu pomóc (pomijam fakt, że trochę bez sensu oklepywali go po twarzy i za wszelką cenę chcieli, żeby usiadł), wzywana jest karetka, ale wiadomo jak drogi przed cmentarzami są zakorkowane, a i najbliższe pogotowie było kawałek stąd. Rodzicielka ma skorzystała więc z tego, iż w pobliżu przechodziła karawana okrutnie śpiewających księży i po pewnej chwili nakłoniła jednego z nich by spytał poprzez majkrofon czy jest jakiś lekarz w pobliżu. Rachunek prawdopodobieństwa twierdził, że choć jeden być musi, ale najwidoczniej kłamał. Za to jeden z księży po chwili odbił od owej baunsującej gromadki, podszedł do siedzącego na ławeczce sinego i ledwie kontaktującego człowieka i z głupawym uśmieszkiem stwierdził "o, już lepiej jak widzę".
I tu zaczynają się jaja:
"Słyszy mnie pan? Ksiądz jest przy panu. Proszę żałować za grzechy"

...

piątek, 31 października 2008

Wasze letnie hity kontra nasze gorące

Właściciel Widzewa reprezentujący na zjeździe PZPN Cracovię, sytuacja gdy nawet prawnik Związku nie wie czy jest to dozwolone, i na koniec wniosek o to, aby Cacek jednak nie musiał opuszczać sali zgłoszony przez... przedstawiciela Legii - jaja w tropiku normalnie. A jak w tropiku to zwycięzca mógł być tylko jeden - Lato...
Nowy prezes dał się jeszcze tego samego dnia podpuścić pani Olejnik i wyrzucił z siebie jakże przemyślaną opinię, iż jak nie z Ukrainą to zorganizujemy Euro z Niemcami.
Co prawda nie pamiętam czasów gdy pan Grzegorz hasał po boisku jak łania, ale kojarzył mi się niejako pozytywnie z rewanżem z Litexem Łowecz kiedy był trenerem Widzewa. RTS przegrał w Łoweczu 4:1 a w rewanżu odrobił straty i wygrał w karnych. Niestety to chyba na tyle pozytywnych skojarzeń z Grzesiem. Ja jestem na nie...

środa, 15 października 2008

Tak wcześnie a już tak śmiesznie

Polska właśnie przegrała ze Słowacją 1:2 po bramkach Sestaka w 85 i 86 minucie. Dodajmy do tego, że po bramkach godnych podium klasyfikacji lol-gol miesiąca. Post pod wpływem emocji, ale nie złości a raczej śmiechu. No żesz...
Po meczu ze Słowenią wszyscy jeździli po Benhałerze, po meczu z Czechami wszyscy byli w siódmym niebie i wychwalali go pod niebiosa (a Czechy to mimo wszystko nie ta klasa co Portugalia), ciekaw jestem co ci ludzie będą mówić przez najbliższe kilka dni.
A najbardziej żałuję, że nie postawiłem grubszej kasy, że Polska dziś nie wygra, bo "ja wiedziałem, że tak będzie". Polacy przez ostatnie milion lat nie zagrali dwóch dobrych meczów w odstępie trzech dni. Tyle. Ale kto nie gra ten nie wygrywa. Tyle...

poniedziałek, 6 października 2008

Pora dojrzeć jak agrest, a nie kolejny rok znów rozpieprzyć jak crash test

Było 19 porywaczy, którzy porwali 4 samoloty we wrześniu 2001, 19+4=23
Przepływ krwi przez ciało człowieka zajmuje 23 sekundy
Samolot uderzył w WTC 11.09.2001 11+9+2+0+0+1=23
Oś ziemska położona jest na 23°
23 grudzień to dzień szatana w biblii satanistów
Według biblijnych uczonych Jezus Chrystus urodził się 23 lipca
23 był ulubionym numerem Adolfa Hitler'a
Suma pierwszych sześciu (2*3) cyfr liczby Pi wynosi 3+1+4+1+5+9 = 23
Człowiek posiada 23 pary chromosomów


Szykuje się dobry rok ;)

Kilka życzeń mych, wyrażonych ustami nie mymi, ale też nie niemymi:

"Chciałbym, żeby przestały mnie naglić rzeczy, które mnie naglą... i może jeszcze Lamborghini Diablo"
Łona - Złota Rybka

"A w razie jakiejkolwiek awarii bańkę papieru na koncie w Szwajcarii"
Pele - Wyobraź sobie

"Królewskie na wieczór, księżniczkę na życie, martwych króli na jutro"
Reno - Jestem z tobą

"Ja chcę hajsu i sławy. Chyba nie mam wyboru, bo za mało sztuk leci na moje poczucie humoru"
Reno - Natura ludzka

I tak to też widzę. Niech się wszystko dzieje samo, ale ma być dobrze! Zrozumiano?

piątek, 26 września 2008

Za daleki odlot

Na dziś koncepciwo - halówka, fizyka, koncerciwo

To ma być dobry dzionek ziomek. Co prawda od kilku dni solidnie nawala mnie lewa noga ale damy radę. A czemu? Bo to ostatni piątek wakacji!
Potem Ciechan na fizyce a na koniec dobra impreza. Fristajle Dużego Pe i Teta, kawałki z nowej płyty tego drugiego, starsze kawałki Afrontu - liczę na to bardzo i jaram się wuchtę!
Ostatni piątek wakacji...
Niech się dzieje! A potem niech weekend trwa wiecznie...

===============
parę piw i kilometrów później

Dziś było więcej akcji niż w polu karnym. Halówka bardzo pozytywnie, nawet noga wykazała się przyzwoitością i pozwoliła cieszyć się grą. Potem obowiązkowe 15-minutowe spóźnienie na fizyce, ciechany, paluszki, telefon do Świeżego by chóralnie oznajmić mu, że jest dupą - 5/6 ;)
Aa, no i wiadomość dnia - Shogun jest na trzecim semestrze! Tak, też nie wierzę, że to piszę. Gdy pod koniec sesji powiedział, że ma cztery egzaminy ale jeszcze do żadnego nie jest dopuszczony a o dwóch z nich to już nawet w ogóle nie myśli jego sytuacja wydawała się nienajlepsza. Gdy w pewien czwartek dowiedział się, że ma oddać indeks do poniedziałku, a nie w ciągu dwóch tygodni, jak to zamierzał, jego mina zdradzała, muszę przyznać, rezygnację. Gdy tego indeksu do poniedziałku nie oddał zacząłem szczerze wątpić w jego dalszy byt na poli. Nie wiem co on zrobił tej pani dziekan ale domyślam się, że nie były to tylko oczy kota ze shreka...
Ponoć widząc że w ciągu dwóch lat na 60 pkt zdobył 29 zapytała "Nie chciałby pan może być trzeci raz na pierwszym roku?". Trzeci? Niech ona go nie obraża :D
Tego dnia każdy z nas miał po jednym "dobrym" pomyśle - Hała, żeby jechać Zachodnią trzy przystanki a nie dwa, w związku z czym wywiozło nas hen; Szymon, żeby wrócić jeden przystanek na Zgierskiej autobusem, który akurat podjechał, w związku z czym wywiozło nas hen w drugą stronę i na koniec mój pomysł, żeby przejść ze Zgierskiej na koniec Piotrkowskiej do Da Grasso o 2 w nocy. I mimo, że każdy z nas w głębi siebie wiedział, że nie ma szans by było otwarte przekonałem ich! Oh yeah
Co do najważniejszego czyli koncertu - nagłośnienie było tak beznadziejne, że aż żal dupę ściskał. Jak ktoś grał swoje stare kawałki to z tekstem jeszcze dawało radę, ale z czymś nowszym już niemożliwością było zrozumienie całego tekstu. A Te Tris grał w większości nowości. Afront oczywiście grał głównie kawałki z płyty z Metro, czyli swojej najgorszej, ale dobrze chociaż że poleciało też "Nie mamy czasu". Pojawił się niespodziewanie na scenie Raca - i jak go lubię, tak muszę przyznać, że kawałek, który zagrał był beznadziejny. A Duże Pe nie zagrał nic z Sinusa, ale i tak jego występ oceniam chyba najlepiej. Choć prawdę mówiąc Te Tris niewiele mu ustąpił. Obaj super polecieli na wolno, choć Pe z tymi linijkami o telefonach rozwalił system! No i na początku położył sobie kartkę na ziemi i powiedział "tak, tu mam wolne" :D
W korytarzu zebrała się grupka osób, które jak się okazało gdy podszedłem, fristajlowały. Lecieli naprawdę nieźle niektórzy. Chwilę pogadałem z 3-6 usilnie starając się nie popełnić jakiejś gafy bo na jutiubie widziałem może z 2 jego walki tylko. Z nim się udało, ale już zapytanie Greena czemu nie fristajluje nie było najlepszym pomysłem - Green dostał się do finału WBW już na pierwszych eliminacjach, o czym wiedziałem, ale wypite tego wieczoru litry piwa tymczasowo wymazały tę informację z mojej pamięci.
A potem spotkałem kumpla z podstawki, który powiedział, że wydaje w październiku płytę ze swoimi bitami. "A to jest mój mc" powiedział wskazując na gościa, z którym Szymon przegadał sporą część wieczoru. Dobra bania.
Generalnie mimo kilku wymienionych niedopatrzeń koncert i tak oceniam bardzo pozytywnie, bo ci na których najbardziej liczyłem, czyli Tet i Pe nie zawiedli.
Po wybiciu z Luki jak już wspomniałem odbyliśmy eskapadę po Piotrkowskiej, zahaczając o czajna tałn, gdzie Hała i Szymon oczywiście musieli poobrzucać się jedzeniem. W końcu te dwie łachmyty wsiadły w taksówkę a ja skierowałem się do nocnego. Naturalnie spóźniłem się minutę. No to z Zachodniej z buta na plac Dąbrowskiego, ale jako, iż tam panowie robotnicy urządzili sobie piaskownicę musiałem się cofnąć do Kilińskiego, potem zapieprzać do Rewolucji, w międzyczasie minęło mnie kolejne N4. Jak ja to kocham. Skończyło się tak, że wsiadłem w N7, o którego trasie nie miałem bladego pojęcia, ale opłaciło się, bo w końcu wyprzedził jadące na około N4 i mogłem się spokojnie przesiąść. W takie wieczory wszystko jest prostsze, tylko drogi dłuższe...

czwartek, 18 września 2008

Nie są od elo. Może elokwentni...

„Śpiewać każdy może, jak Jerzy Stuhr,

tak wierzy tłum, stąd tylu amatorów jak Jerzy Stuhr.

Mamy świeży styl, nie ma co gadać,

zawsze dobry rap zamiast braggadocio,

nie chwalimy się, nasz rap robi to za nas,

bo dobra pętla broni się sama,

bo dobra zwrotka nie wymaga reklamy,

to nasza gra i, uwaga, wygramy.

Ona była a może jest nadal czystą grą,

choć show-biznes łyknął niszcząc ją.

Jej styl coraz bardziej przypomina pop i disco,

ale ja, mimo wszystko, jestem hip-hop-optymistą

i stąd podrywam ją na głos na wosku,

nasz los na włosku wisi... e, coś tam w związku (...)

Daję jej jedną miłość od szesnastki gdzieś,

nieletnią miłość do szesnastki, wiesz,

nie letnią miłość jak Warszawski Deszcz,

ale lepszą miłość jak Chuck d Fresh.

Bywa tam na okładkach Bravo,

ale ciągle jej wybaczam, to straszna słabość,

wiem, chłopaki mówili PKU,

ale ja się zajebałem w niej na chuj.”

Wankej – Spirala zła


Ostatnio było dość pesymistycznie, ale przecież nie jest tak tragicznie z polskim rapem. Co mam nadzieję udowodnić sobie 26-ego września na koncercie Tetrisa, Dużego Pe, Afrontu i El Da Sensei’a. Yo. Tę muzykę naprawdę można pokochać za piętrowe rymy, zabawę słowem, porównania i wieloznaczności.


Za teksty

(i chociaż u niektórych różnie z tym bywa) to śmiało jako przykład możnaby tu wkleić prawie wszystkie teksty Łony

w tym za storytellingi

Smarki nawinął już ze trzy razy na różne sposoby jak to był spisywany przez policję, ale prawdziwym mistrzem storytellingów jest Łona. Prawdziwym mistrzem Łona jest.

Za zabawę słowem:

„Jestem czarnym kotem dziś na drodze – to ściema,

Jestem młodym kotem, czarnym koniem podziemia”

Flint

„Nie jesteś królem jak z królewskim śmigasz

ale czasem mogę je pić, przecież nie spadnie mi korona

w sensie, że z nieba nie spadnie mi ten czeski browar”

„Mówią, że klucz to rozwijać się ponoć,

ale to jak pi, możesz rozwijać w nieskończoność

tylko po co wkładać w to czas i energię

skoro korzyści będą jak pi – niewymierne”

TJK

„Mam kilka dissów co łamią żebra,

Ze mną nie ma nic łatwo, chyba, że łatwo przegrać”

Tetris

„Jointy? robię parę i gram koncerty, parę ich mam, mam parę i pcham się stale nie tam gdzie trzeba. oferty? Stale bez zmian, wiesz, wydałem się sam, więc wydaje się nam, że dalej się dać nie da”

Wankej

„Gram za darmo ale nigdy nie gram na darmo”

„Oni to chyba mają zakodowane w DNA, że ich każdy kawałek dotyka d n a”

„Gram rapem i ronię ironię na papier”

Enson

Za porównania [często dość abstrakcyjne... takie rzeczy to tylko w rapie]
VNM:
„Czuj jak lecę jak beton w Luton
I przestań być raperem jak planetą pluton”
„Wiem na co cię stać, jakbym miał twój wyciąg z konta”
„Trumna jest dla ciebie a nie dla nas jak Eskobar”
„Mam blefa jakbym miał połówkę Flexxipu”
Pyskaty:
„Przemijasz z wiatrem jak Scarlett O'Hara”

Wankej:
„Jest tego warta jak Poznań”
Białas:
„Tony nienawiści jak Soprano”
Łona:
„Poprzeczka obniżyła się jak klamki w belwederze”
Za wielokrotne rymy:
tu niepodzielnie rządzi Wankej
„To sztuka walki czy widowisko jak capoeira?
Szukasz partii, czy mimo wszystko partnera?”

Wankej - Ty
„Pan Wanx, dżentelmen z klasą, czy nie?
Dla pań mam piekielne lato w zimie”

Wankej - Papa Wankz
„Kiedy diabeł pije benzynę i je smar,
ja jem prowitaminę i piję tran”

Wankej – Bibułki z szynką
„Piętrowe rymy? Ja mam pełno drapaczy chmur,
ten koleś Jimmy gra terror dla łamaczy piór”

Jimson – Jestem pewien

Za follow-up'y (nawiązania do kultury, wydarzeń, kultowych kawałków... czy nawet swoich własnych:

Przyklad totalny – „Supersztuka” Lilu, która nawiązuje nie tylko do kawałka Rena o tym samym tytule, ale również do sporej ilości innych jego utworów, w tym featów.)

No i naczelny mistrz follow-up’ów podziemia – Smarki Smark:

„Miałem napisać to wczoraj, ale piszę dziś

Bo wydzwonił mnie wczoraj, żebym wyszedł Pysk,

Był jeszcze Chociaż, sami swoi jak Hemp Gru

Ale było nas za mało, żeby stać w okręgu (...)

Ruszyliśmy by je wypić przy ulicy Morowej

A tam wjechał Polonez i nam kipisz panowie

Zrobili po tym jak przez CB radio

Ustalono, że ktoś z nas mały dealling ogarnął”

Smarki – Kawałek o życiu

„Miałem napisać to wczoraj, ale piszę dziś

Bo Chociaż mnie wydzwonił, żebym wyszedł pić (...)

Chociaż odprowadził mnie, bo mieszka w centrum

Wbiliśmy na przystanek jak koleżka z Hemp Gru

Nie mieliśmy już butelek więc nie było brzdęku

Ale podjechali do nas typy z Volksvagenku”

Smarki - Promomix

„Minął rok, daję krok jak Scott Pippen,

Eis-styl, naucz się wymawiać tych trzech liter”

Eis – Rap-sukinsyn

„Nie daję follow-up’ów, ale dziś dam typie,

VNM – naucz się wymawiać tych trzech liter”

VNM – Jebana gra

„W szkolnej ławce często ryłem cyrklem ‘życie to dziwka’. Stop. Piękna kobieta i jak wszystkie kapryśna.”

Tetris - Pamięć

„W szkolnej ławce często ryłem cyrklem’ życie to dziwka’. Stop. Chcę to życie wykorzystać”

Flint - Peleton

„Pić, nie myśleć o niczym, dać spokój, stać sobie, że tak powiem w przejściu jak Sokół”

Wankej – Program

„Patrzeć z dystansem, stać sobie w przejściu, że tak powiem, jak Wankej”

Smarki – Czas

Za pancze: (tych oczywiście najwięcej w dissach i na wolno)

Z pojedynku Eskobar – Muflon na WBW:

Esko „twoje pseudo? Co to za MC co podpierdala ksywę zwierzętom. Świetnie co? Znalazł sobie ksywę po wycieczce do zoo”

Muflon „Okej, ziomuś, mówisz, że ja jestem ksero? Co to za raper co podpierdala ksywę raperom”

„Twoje najlepsze chwile to moje najgorsze

a twoje najlepsze linie mówią do mnie ojcze”

Enson – Nie nagram na ciebie dissu

Za bragadaccio (czyli wychwalanie pod niebiosa swoich skillsów i stylu)

Przez długi okres niepodważalnym mistrzem bragga był DGE, ale prawie każdy co lepszy raper się w to bawił.

Za bity

Kixa, Bobera, Ostrego, Noona i wielu innych.

Btw producenci – ludzie chyba o najbardziej otwartych umysłach w całej tej hermetycznej kulturze – szukają materiału na sample w każdym gatunku muzyki. Ale o tym już chyba pisałem...

Za skrecze

Skrecze, sztuka sama w sobie, potrafią ożywić kawałek jak nekromanta ;)

Za cuty

Cuty i featy mają ogromną rolę w tym, że ta scena, choć odcięta od innych, jest tak skonsolidowana. Na swój sposób są podobne do skreczy, uzupełniają utwór, nadają mu charakteru. „Rozmowy z cutem” Łony to już przykład ekstremalny.

Za remixy i blendy

W żadnym innym gatunku nie powstaje tyle różnych kawałków na tym samym podkładzie. Ale dzięki remixom powstają też zupełnie różne wersje tego samego utworu. Płyta Dużego Pe była bardzo dobra. Na bitach RJD2 to mistrzostwo świata.

Za fity

Żadnych gości, jak to rapował na pierwszej płycie Łona. Jednak jak już są, potafią dodać płycie blasku. Lilu – królowa refrenu, wystąpiła w kawałkach Jimsona, Dużego Pe, Flinta, Łony, Wankeja, Afro Kolektywu, Klimatu, no i oczywiście Rena. Natomiast GWPI to chyba najlepsza EP jaka wyszła w polskim rapie. Jimson zrobił kawał świetnej roboty, ale efekt nie byłby zapewne tak piorunujący gdyby nie kawałek z gościnnym udziałem EsDwa i Tetrisa. Szesnastka Teta z „eenie-meenie-miney-moe” to chyba jego najlepsza zwrotka... przynajmniej przed ukazaniem się jesiennej płyty.

Za fristajl: (rzecz na pewno warta uwagi, rzecz na pewno nie każdemu przypadająca do gustu)

Duże Pe - Tetris (WBW 2004, finał WBW 2004, i dwuczęściowy rewanż 2008)

http://www.youtube.com/watch?v=XcoB6v7Xftw
http://www.youtube.com/watch?v=Z8Fe5T9fVXQ
http://www.youtube.com/watch?v=Llpxi6e-1_I
http://www.youtube.com/watch?v=aHMziU7jefY

Duże Pe - Pogo (półfinał WBW 2005)

http://www.youtube.com/watch?v=qFOylVuGMcA
Tetris, Muflon, Pogo (Battle Goleniów)
http://www.youtube.com/watch?v=YP02Wnm8Fn4

Duże Pe - Muflon (MM 2008)

http://www.youtube.com/watch?v=AO06ymid_S8

Tetris - Muflon (MM 2008)

http://www.youtube.com/watch?v=55HEqNPoat0

Bardziej to wszystko z nudów napisałem, niż żeby kogoś przekonać ;]

Nie śpię, bo w snach też bywa niebezpiecznie...

"Męczą lub dają odpocząć, są twoje,
czasem ukojenie, czasem paranoje.
Sny, nawet gdy są złe to się budzisz,
możesz w nich kochać lub mordować ludzi.
Krzywe odbicie w witrynie twego ducha,
są twoje, tajne, nie jawne jak życie.
Tu wszystko dzieje się naprawdę..."

Sokół - Sen

Wczoraj wieczorem przeglądałem program telewizyjny i jak zwykle większość jego zawartości wzbudziła u mnie litość. Pamiętam czasy, że można było usiąść na kanapie przed telewizorem we wtorek o 20.45 i obejrzeć w TVP jakiś hit Ligi Mistrzów. Nastały jednak chude lata, a grube raczej już nie wrócą. Teraz TVP serwuje nam tylko jeden mecz pucharowy w środę, a i wtedy wybiera przeważnie beznadziejne spotkanie. Są jeszcze teoretycznie mecze polskich drużyn, ale że te szybko odpadają...
Wczoraj jednak nie było nawet tak źle, bowiem na uwagę zasługiwały aż dwa filmy (oczywiście nie za sprawą TVP a Canalu + - jedna z niewielu zalet mieszkania z dala od cywilizacji to fakt, że kablówka to abstrakcja i dobrodzieje moi musieli pokusić się o Cyfrę) Szklana Pułapka 4 vs. Vanilla Sky. Bruce Willis vs. Tom Cruise. Wygrała Penelope Cruz.
Patrząc na obsadę spodziewałem się komedii romantycznej lub jakiegoś thrillera, a film na koniec okazał się matrixem. Ale przyznać muszę, że dawno nie oglądałem nic tak dobrego. Fakt, iż film jest z 2001 roku daje sygnał, że chyba nie jestem z filmami_które_trzeba_obejrzeć do końca na bieżąco...
Cameron Diaz kojarzy mi się z głupimi komediami, Kurta Russella kojarzyłem z Grindhouse Tarantino (mimo, że wytrzymałem tylko pół godziny tego dzieła) a Jasona Lee z Alvina i wiewiórek, więc początkowo oglądało się lekko dziwnie. Dziwniej było już tylko gdy Diaz dociskając pedał gazu rzekła panicznym głosem do Tomka „You've been inside me. I swallowed your cum. That means something.” Ta scena pozwala zrozumieć mężczyzn chcących zakazać wydawania kobietom prawa jazdy.
Ale siłą filmu byli oczywiście nie aktorzy wspomniani wyżej a jakże urocza parka (zwłaszcza po wypadku) Tom i Penelope. Zabawne że jest to remake hiszpańskiego filmu, gdzie hiszpanka zagrała tę samą postać. Takie rzeczy to tylko w Hollywood.
On, playboy z odziedziczoną fortuną (prawie jak Batman), ona kocica, w chwilach wolnych od kuszenia zajmująca się tańcem (prawie jak Catwoman). I ponad dwugodzinny film, mimo że spotkali się tylko dwa razy. Ale to już spoiler...
Krytycy zarzucają Cruise’owi, że ma w repertuarze max 3 miny, ale maska (w której występował sporą część filmu) i twarz ucharakteryzowana na zeszpeconą po wypadku, sprawiły, że w ogóle mi to nie przeszkadzało, chyba niektórzy trochę przesadzają. Albo po prostu uwagę skupiłem na Penelopie, trudno wyczuć...
Koniec końców wszystko okazało się ułudą, snem a bohater dostaje drugą szansę. Trochę jak z Clickiem. Tamten film też pokazuje, że można żyć a żyć i jednak lepiej żyć. Niby nic odkrywczego, ale chyba w codziennej gonitwie zdarza się nam o tym zapomnieć. No i wspomnę jeszcze, że Click też okazał się dla mnie zaskakujący o tyle, że widząc Sandlera na ekranie nastawiałem się na komedię a tymczasem deszczowa scena na parkingu niemalże mnie wzruszyła. Tak, nawet jakże nieczułego mnie...
Żeby jednak nie było nazbyt optymistycznie koniec końców wszystko okazało się ułudą, koszmarem. A zanim sen się rozpoczął (czytaj miłosna opowiastka zamieniła się w wizję a la wachowscy) Penelopówna olała brzydkiego Toma. Azaliż nadrzędną wartością okazuje się nie być li tylko piękno wewnętrzne?!
Azaliż nie bałdzo. Cóż, jak ten serial na Polsacie, samo życie...
Ocb w ogóle w tym scenariuszu okazuje się (jak to zwykle bywa) na samym końcu filmu, ale mimo sporego zagmatwania idzie się połapać, nie to co w niektórych „ambitnych” produkcjach, a i dialogi są dobrze napisane. Nie stwarzają wrażenia specjalnie wydumanych a mają to coś w sobie. W sumie obyło się bez rozmów głupich, będących zapchajdziurami czy rażących sztucznością. Dialog Criuse’a i Cruzówny na przyjęciu (btw – jedyna recenzja w necie, gdzie zamiast imion bohaterów macie nazwiska aktorów ^^) naprawdę dobry (ten w jej mieszkaniu też niezły) ale jej wspomnienie Penelopie i odegranie przez Toma w klubie już po wypadku – majstersztyk.
Tak więc może i życie w świecie snu byłoby fajne, możliwość przeżycia jeszcze raz najpiękniejszych chwil, realizacji marzeń i pragnień... ale lepiej tego dokonać w realu ziomy. To mówię ja, Łotrek.

Rzadko miewam sny, ale po tym filmie miałem, (tu się wkręci śmiechy). Oczywiście głupi, bo tylko takie miewam, Ale sprawił on, że obudziłem się rano z uśmiechem na mordzie, bo przyśniło mi się coś nad wyraz miłego, ha, urzeczywistnienie marzeń wręcz. Przynajmniej jednego, ale za to ważnego. Szkoda, że tylko w krainie Morfeusza. A o co kaman nie powiem bo się nie spełni ;)
"Jak chcesz rozśmieszyć Boga powiedz mu o swoich planach" jak nawinął Diox. A nie, sorry, to chyba Pezet. I tym żenującym dowcipem kończę.

Wasz jakże chaotyczny i amatorski Recenzent

P.S. A, i będę musiał obejrzeć ten hiszpański oryginał. Ot co!

piątek, 5 września 2008

Ja nigdy nie zostawię hip-hopu, tak się nim jaram, że zostaje ze mnie sam popiół

"Rap rap rap rap rap yo yo yo yo yo yo yo ...
O jak dobrze rozpocząć rapistyczną płytę,
gdzie nie wepchnę ucha mam przykłady znakomite,
bit bitem ale jak ją zacząć, skończyć i zapełnić
żeby słuchacz leżał plackiem jak w kościele wierni.
To jest sztuka zrobić takie intro,
sampel lepszy niż na saksofonie Bill Clinton,
jak dobrze słowa dograć, z płyt rodzimych rapistów
wyłania się mniej więcej taki obraz:
masz jakiś pomysł na numer ?
Eee, zbiór tematów dostępny na stronie
www dobryrap pl
nie kombinuj nic dobrego nie wymyślisz,
z resztą po co słuchacze to tradycjonaliści.
Niech cię Bóg broni przed jakimś wyszukanym słowem
pamiętaj słuchacz, który nic nie rozumie jest głuchy jak Beethoven
na twój rap, więc chuj na słownictwo połóż,
to nie jest czas dla ambitnych zespołów,
masz jakaś zajawkę ? Rzuć ją !
Popularność rzadko idzie w parze z rewolucją,
nie przesadzaj z formą, nie ważne jaka treść jest,
a najlepiej niech to będzie instrukcja obsługi życia w mieście
albo song o ilości nieszczęść
albo jeszcze, kurde, nie wiem, sam coś wymyślisz.
Nie wychylaj się bo źle skończysz prędko,
pamiętaj dziś najcenniejsza jest przeciętność,
bądź łysy na klipach, na koncertach nadęty,
chcę czuć w twoich prostych słowach dekadentyzm.
Zrób numer o tym jak to napierdoliłeś głupią glinę
kiedy ten bezczelnie spytał o godzinę.
Jeśli chodzi o fruzie, masz tyle wiedzieć o nich
ile jest ci potrzebne by uskuteczniać swój hedonizm.
Żeby twój rap był jeszcze bardziej hip hopowy
bełkocz przez zęby, pokaż swoją wadę wymowy.
Tak człowieku - szczękościsk
to jest najkrótsza droga do popularności
masz wątpliwości?
Zrodził się dylemat to powtórz za mną:
"yo yo yo hiphop hiphop rap siema siema"
nagraj to wszystko i już jest pierwsza liga,
zapewniam, że trafi się eee, która to wyda,
teraz już tylko kariera, wywiady dla Życia na Gorąco i Music Makera,
koncerty, klipy, wszystko w sponsorowanych ciuchach
tylko proszę zrób tak bym nie musiał tego słuchać..."

Łona - Jak nagrać pierwszą płytę

[Tekst cholernie nieobiektywny]
Miałem napisać to dawno, ale piszę dziś. „Słuchasz hip-hopu? Wyglądałeś mi na rockmana”. Tak usłyszałem jakiś czas temu. Fakt, jakoś od siedmiu lat nie mam w szafie żadnych dżinsów, co dopiero typu baggy. Nie jestem też łysy (ale mało który raper w sumie teraz jest) a bluzy kapturem mam może ze dwie. I to ze względów praktycznych a nie, aby ukrywać twarz przed policją. Jak więc mogę słuchać hipów czy hopów, że tak stereotypami pojadę... Ale żeby przez czarną kurtkę i spodnie od razu rockmenami rzucać? Ba, rockmani mają (chyba?) wzięcie, tym bardziej nie wiem więc jak w ogóle można było mnie za takowego wziąć ;]
Lubię rock - Nirvana, Red Hot Chilli Peppers, czy Bloc Party zawsze spoko. No i rock jest taki neutralny, uniwersalny, trochę dla każdego. Niestety sporo nowych (dla mnie) zespołów, które sprawdzam za mocno (znów jak dla mnie) czerpie z punku i metalu. Inne mają często styl mdły aż do bólu, taka rockowa papka a cała płyta na jedno kopyto. Jako człowiek, nie bójmy się tego słowa, wybitny (jak to mawia jeden doktor na PŁ) staram się nie ograniczać gatunkowo. Jednak już dojrzałem do stwierdzenia, że Toole, czy większość dyskografii Mettalici to nie dla mnie. Ale nie o tym być miało.
A potem usłyszałem „też słuchałam hip-hopu. W gimnazjum”. To stwierdzenie było jak kop z glana poniżej pasa. Rozumiem więc, że z tej muzyki się wyrasta. Pech, że nie chodziłem do gimnazjum i nie miałem okazji. Niefart. Co począć? Spocząć. Poodrywać kaptury od bluz? Jakby co zdążę. Niestety prawdą jest, że ludzie się dziwnie patrzą gdy napomskniesz, że słuchasz rapu. Za każdym razem czuję się jak idiota. Co jest w tej muzyce tak haniebnego? Kiedyś myślałem - bluźnierstwa. Owszem, zdarzają się. Ich nadmiar często irytuje, ale chyba nie jest to główny argument przeciw, biorąc pod uwagę ich obecną częstotliwość występowania na ulicy, w mpk, w sztukach teatralnych, książkach, filmach. No i w innych gatunkach muzycznych bądź co bądź również. A taki punk mam wrażenie, jest generalnie o wiele bardziej akceptowany, mimo, że wers typu „każdy policjant to jebany morderca” to pierwsze co mi się z nim kojarzy. Akurat tu by się dogadali z hip-hopowcami, heh... Akceptowany bardziej chyba głównie dlatego, że bliżej mu do jakże popularnego i uniwersalnego rocka. A rap bądź co bądź to zamknięta strefa (jarania i rymowana). Jeśli nie wulgaryzmy, pewno więc tematyka. Przypuszczalnie w każdym gatunku można znaleźć piosenki na niemalże każdy temat. Pech chce, że wszystkie rapowe teledyski puszczane w mediach traktują o wożeniu się furą po mieście, podrywaniu plastikowych dziewczyn w klubach, trawie, koksie, whiskey i tequilli, ciężkim życiu na ulicy i o policji. Czy taki jest więc cały rap? Kto słuchał Afrontu, Afrokolektywu, Klimatu, Gresa, Jota, Mroka czy Tetrisa wie, że nie. O Łonie, Jimsonie, Duże Pe i Wankeju nie wspominając, bo mają oni według mnie dla polskiego rapu taką wartość jak Nothing Else Matters dla fanów Mettalici. Na pewno odbiór osobom postronnym utrudnia fakt, że w kawałkach rapowych wszechobecny jest slang (pierwszy lepszy przykład – propsy). Druga rzecz, jakże popularne ostatnio follow-up’y, które żeby wyłapać, zrozumieć, docenić trzeba znać multum produkcji, często starych i podziemnych. Ale chyba nawet nie to czyni tę kulturę tak mało atrakcyjną dla osób z zewnątrz. Sam gdy włączam rapową playlistę (oczywiście nie pierwszą lepszą, raczej nie ma tam HG czy Pei) myślę sobie „tak, to jest ta muzyka”. A potem idę na koncert i widzę po lewej grupę pijanych gimnazjalistów, po prawej karków szerszych niż wyższych a pod sceną bandę dresów. A jedyne kobiety to te kilo silikonu + kilo farby, które znalazły się tam przypadkiem bo ich chłopak kark szedł, i dziewczyny w bluzie po kolana z za długimi rękawami, w czapce z daszkiem pod kapturem i w za luźnych spodniach. Są elo... i równie kobiece co pompa olejowa... „że tak stereotypami pojadę...” I stoję tam wmurowany w ziemię, próbując ogarnąć to co widzę i myślę wtedy sobie „nie, to nie jest ta kultura”. Jestem więc bezkulturową sierotą – jedyna kultura jaką mam to ta osobista, która z resztą nieraz też zawodzi...
Rap, jak każda muzyka, ewoluuje. Parę lat temu był w Polsce okres, że był on bardzo popularny i prócz oczywistych wynikających z tego minusów (jak powstanie sporej ilości rapowanych kawałków w konwencji pop) to są i plusy. Więcej artystów, więcej muzyki do wyboru. Tym samym też więcej chłamu, ale na szczęście nikt nas nie zmusza do jego słuchania (choć MTV i Viva robią co mogą). A dzięki większej ofercie dla uszu łatwiej znaleźć i coś ambitniejszego niż nowe kawałki o felgach Tedego i utwory o niczym Gurala (a swego czasu to oni tworzyli tę scenę, byli jej filarami i zarzucali innym robienie badziewia, heh). W okresie popularności rapu można też było spotkać się z sytuacją, gdy ludzie związani z tą muzyką tylko poprzez obejrzenie trzech teledysków Tedego i dwóch Molesty (bo akurat gdzieś tam kiedyś leciały na MTV) nadużywali pojęć joł, pozdro 600, elo, ziom. W samym rapie jest tego już za dużo, a jak zaczęli tak gadać wszyscy to już naprawdę było drażniące. Dla mnie, oczywista.
Ale i rap ma swoją jaśniejszą stronę, pytanie tylko co z tego, skoro nikomu nie chce się jej szukać (nie wiem czy należy się dziwić, skoro mało kto o jej istnieniu ma pojęcie). Większość (tych co słucha rapu, bo „normalni” ludzie mają najczęściej rap w poważaniu, czemu przestałem się dziwić już jakiś czas temu) woli wulgarny rap Piha i VNMa (nie mówię, że zły) niż ten Dużego Pe i Jimsona. Tylko mistrzowi tekstów Łonie i mistrzowi techniki Wankejowi nikt nic nie zarzuca, ale i tak trzy czwarte zamiast ich słucha Rycha Pei i Hemp Gru. Heh, cytując Poga:
„Nie jestem przeciwnikiem ulicznego rapu,
jestem fanem dobrego, a przeciwnikiem łaków i styli braku”
Jeszcze na koniec sama wartość muzyczna rapu. W rankingu najlepszych gatunków do zabawy na parkiecie rap, delikatnie mówiąc, nie okupowałby czołówki, z tym się zdecydowanie zgadzam. Z tym, że rap ma mało wspólnego z komponowaniem a są to same efekty komputerowe, już nie. Rapowi producenci to ludzie o niezwykle otwartych umysłach – inspiracji na nowe bity, sample szukają w każdym (choćby i bardzo odległym od rapu) gatunku. Ich podkłady mają też tę zaletę, że mogą być elektroniczne, mogą być rockowe, jazzowe, czy funkowe. Ale żeby to zrozumieć, trzeba usłyszeć bity Noona, Ostrego, Bobera czy Kixa. Bity z samplami z Dżemu czy Various Manx (a nawet z motywem z drużyny A się zdarzył) to wcale nie rzadkość. Rzecz ciekawa, że wbrew powszechnej opinii raperzy nierzadko grają koncerty przy „żywych” instrumentach – przykładami mogą być Afro Kolektyw, Ostry lub Jimson.
I generalnie byłoby naprawdę fajnie gdyby 3/4 rap-słuchaczy nie było idiotami...
POZDRO 600!


Siedlisko plugastwa

"Jest pięknie, uliczni poeci zdolni wybitnie
jak może umrzeć coś, co tak pięknie kwitnie,
to wstyd jest, jeśli ktoś przekreślił tych kolesi bystrych,
stary, jakie oni mają pomysły!
To fontanna spostrzeżeń wykuta w oryginalnej formie,
wyszukane rymy, których nie da się zapomnieć"

Łona - Hip-hop non stop

Instytut Pojazdów, Konstrukcji i Eksploatacji Maszyn
Zakład Podstaw Konstrukcji Maszyn
Uczelnia Wiadoma


To tam, gdzie nie zwykło się wywieszać godzin przyjęć a jak już się czasem pojawią zwykło się je traktować nad wyraz luźno
To tam, gdzie jeden doktor wywiesza karteczkę, że w dniach 1-14 września jest na urlopie i zaprasza od 15-ego (ostatni dzień oddawania indeksów do dziekanatu)
To tam, gdzie u drugiego doktora jedna z dwóch takich samych prac zalicza a druga nie. A materiałów do nauki nie udostępnia, tylko poleca załatwić sobie od innych grup, bo wydałoby się, że na ćwiczeniach na tablicę przepisuje rozwiązane tam przykłady
To tam, gdzie trzeci doktor jest jak widmo, nigdy go nie ma w pokoju a jak się go dorwie to mówi, że był cały tydzień, dziś już nie ma czasu a w przyszłym tygodniu jedzie na sympozjum
To tam, gdzie profesor zapytany przez studenta o możliwość obejrzenia swojego egzaminu odpowiada "a co, chce mnie pan poprawić?"
To tam, gdzie pani w sekretariacie spytana kiedy będzie konkretny doktor odpowiada "nie wiem... ale już był w tym tygodniu. Trzeba było sprawdzać"
To tam gdzie na 50 osób egzamin zalicza 5
Ale sprawiają wrażenie cholernie zadowolonych z siebie, co mnie niezmiernie cieszy...

Wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń jest całkowicie nieprzypadkowe

piątek, 15 sierpnia 2008

Why so serious?

Do ekskluzywnego salonu mody męskiej przychodzi Batman i mówi:
- Poproszę czarną pelerynę, rozmiar 18.
Ekspedientka:
- Nie ma czarnych, są tylko czerwone.
- Ale ja muszę mieć czarną! Idę na pogrzeb Supermana!

Co mówi Batman do Robina kiedy chce, żeby ten wsiadł do batmobilu?
-Robin! Wsiadaj do batmobilu!


Wracając tydzień temu z miasta chciałem wyciągnąć Maximusa na piwo, jako, że od tego tygodnia miał bawić się na murawie poligonu z kolegami z plutonu w oddział Gromu. I tak przez 6 tygodni. Okazało się jednakowoż, iż jest on już w drodze na Mazury i tym samym z piwa nici. Jak to podsumował Shogun, Maximus pewno chciał poczuć testosteron... oby nie poczuł go tylko za mocno.
Tak czy siak opcja browar odpadła a trasa na chatę wiodła koło Bałtyku. Było po 20, do domu nie chciało mi się jeszcze wracać, a o 21 jak się okazało puszczali Batmana. "Wchodzę w to" pomyślałem, a jak myślą, tak robią. Choć wolałbym jakieś sto razy tę owcę 2 tygodnie wcześniej od nietoperza. Nieważne... już teraz...
Nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem amerykańskich komiksów, choć akurat Gacoperza chyba najbardziej z tej całej menażerii lubiłem. No ale obiektywnie patrząc to poprzednim filmom z nim w tytule zawsze czegoś brakowało, toteż i tym razem nie nastawiałem się na oszałamiającą fabułę. Za to ciekaw byłem niezmiernie, jak w roli Jokera spisze się Heath Ledger. Może jestem nienormalny, może się nie znam, ale jak dla mnie gdyby nie to, że przed premierą zszedł on z tego świata to achów i ochów na temat jego gry byłoby co najmniej o połowę mniej. Owszem, taki Joker pasuje mi dużo bardziej niż ten Nicholsona. Scena z ołówkiem miazga. Ale właśnie za mało było takiego porządnego wisielczego humoru. Miałem też nadzieję, że zobaczę prawdziwego psychopatę a zobaczyłem tylko nieokiełznanego szajbusa. Ledger być może był ograniczony wizją reżysera, a ponoć scena gdy klaszcze w klatce na posterunku policji była przez aktora zaimprowizowana. I właśnie o takie akcje chodziło, szkoda, że nie było tego więcej. Rola niewątpliwie na duży plus, ale moim zdaniem Ledgera było stać na więcej. Było...
Druga sprawa - Batman coraz bardziej mi przypomina Bonda. Gadżety i bryki ma na porównywalnym poziomie (ale Wayne płaci za nie z własnej kieszeni, nie angielskich podatników), no ale kobietom Batmana do tych Bonda to sporo brakuje ;)
Batmobil wyglądający jak spłaszczony czołg? Gdybym usłyszał coś takiego (i nieco bardziej się przejmował Batmanem) byłbym oburzony. Ale wyszedł idealnie. Miodzio. Ten motocykl co z niego pozostał też niczego sobie - istny monster truck wśród jednośladowców.
I jestem nawet w stanie wybaczyć temu filmowi (ale tylko z powodu jego komiksowatości) takie absurdy jak staranowanie batmobilem ciężarówki, z pomocą motoru, liny i latarni wywalenie do góry kołami drugiej, czy nieco przegięty batsonar, pozwalający widzieć ilu jest przeciwników kilka pięter wyżej.
Spoiler: Ale już fakt, że nie znalazł się na żadnym promie nikt kto by nacisnął guzik, czy motyw Batmana podróżującego do Chin po jednego przestępcę i jeszcze do tego Batman uciekający z kraju olimpiady podwieszony do samolotu to jak dla mnie zbyt wiele. Z tą chińską misją naprawdę powiało Bondem. Koniec spoilera.
Co do kreacji Denta - Eckhart naprawdę zagrał go znakomicie jako prokuratora, jednak już w kreacji Denta Dwóch Twarzy postawiono na żądnego zemsty psychola, co wyszło nie do końca wiarygodnie jak dla mnie. Może lepiej było pójść tropem z komiksu (podobno, nie żebym czytał) - rozdwojenia jaźni?
No i o innych postaciach słów kilka - Alfred, Lucius Fox - nie za dużo osób zna prawdziwą tożsamość Batmana? Wolałem wersję, gdy prawdę znał tylko lokaj. Gyllenhaal nawet daje radę, choć w bardzo krótkim odstępie czasu całuje się namiętnie z dwoma facetami - Rachel Dwie Twarze? ;) Ale Batman i tak zasługuje na ładniejszą...
Gordon zagrany mistrzowsko. Naprawdę, w każdym calu taki jaki być powinien. No i na koniec sam Christian Bale, czyli Bruce Wayne. Do gry nie ma co się przyczepić, choć jak na Wayne'a trochę zbyt cwaniakowaty. Podczas scen gdy batman hurtowo demolował sterty atakujących go przeciwników miałem wrażenie, że reżyser pomylił Batmana z Supermanem, ale to już może czepianie się trochę na siłę.
W każdym bądź razie biorąc poprawkę na komiksowe korzenie tej produkcji to ocena musi być pozytywna. Film utrzymany w mrocznym klimacie, z paroma fajerwerkami, dobrą grą aktorską i (wreszcie!) ciekawą i sensowną fabułą. Wątki poboczne nie nudzą, pojawiają się starzy, dobrze znani (i ciekawi psychologicznie) wrogowie, czego chcieć więcej? Czekam na trzecią część...