piątek, 26 września 2008

Za daleki odlot

Na dziś koncepciwo - halówka, fizyka, koncerciwo

To ma być dobry dzionek ziomek. Co prawda od kilku dni solidnie nawala mnie lewa noga ale damy radę. A czemu? Bo to ostatni piątek wakacji!
Potem Ciechan na fizyce a na koniec dobra impreza. Fristajle Dużego Pe i Teta, kawałki z nowej płyty tego drugiego, starsze kawałki Afrontu - liczę na to bardzo i jaram się wuchtę!
Ostatni piątek wakacji...
Niech się dzieje! A potem niech weekend trwa wiecznie...

===============
parę piw i kilometrów później

Dziś było więcej akcji niż w polu karnym. Halówka bardzo pozytywnie, nawet noga wykazała się przyzwoitością i pozwoliła cieszyć się grą. Potem obowiązkowe 15-minutowe spóźnienie na fizyce, ciechany, paluszki, telefon do Świeżego by chóralnie oznajmić mu, że jest dupą - 5/6 ;)
Aa, no i wiadomość dnia - Shogun jest na trzecim semestrze! Tak, też nie wierzę, że to piszę. Gdy pod koniec sesji powiedział, że ma cztery egzaminy ale jeszcze do żadnego nie jest dopuszczony a o dwóch z nich to już nawet w ogóle nie myśli jego sytuacja wydawała się nienajlepsza. Gdy w pewien czwartek dowiedział się, że ma oddać indeks do poniedziałku, a nie w ciągu dwóch tygodni, jak to zamierzał, jego mina zdradzała, muszę przyznać, rezygnację. Gdy tego indeksu do poniedziałku nie oddał zacząłem szczerze wątpić w jego dalszy byt na poli. Nie wiem co on zrobił tej pani dziekan ale domyślam się, że nie były to tylko oczy kota ze shreka...
Ponoć widząc że w ciągu dwóch lat na 60 pkt zdobył 29 zapytała "Nie chciałby pan może być trzeci raz na pierwszym roku?". Trzeci? Niech ona go nie obraża :D
Tego dnia każdy z nas miał po jednym "dobrym" pomyśle - Hała, żeby jechać Zachodnią trzy przystanki a nie dwa, w związku z czym wywiozło nas hen; Szymon, żeby wrócić jeden przystanek na Zgierskiej autobusem, który akurat podjechał, w związku z czym wywiozło nas hen w drugą stronę i na koniec mój pomysł, żeby przejść ze Zgierskiej na koniec Piotrkowskiej do Da Grasso o 2 w nocy. I mimo, że każdy z nas w głębi siebie wiedział, że nie ma szans by było otwarte przekonałem ich! Oh yeah
Co do najważniejszego czyli koncertu - nagłośnienie było tak beznadziejne, że aż żal dupę ściskał. Jak ktoś grał swoje stare kawałki to z tekstem jeszcze dawało radę, ale z czymś nowszym już niemożliwością było zrozumienie całego tekstu. A Te Tris grał w większości nowości. Afront oczywiście grał głównie kawałki z płyty z Metro, czyli swojej najgorszej, ale dobrze chociaż że poleciało też "Nie mamy czasu". Pojawił się niespodziewanie na scenie Raca - i jak go lubię, tak muszę przyznać, że kawałek, który zagrał był beznadziejny. A Duże Pe nie zagrał nic z Sinusa, ale i tak jego występ oceniam chyba najlepiej. Choć prawdę mówiąc Te Tris niewiele mu ustąpił. Obaj super polecieli na wolno, choć Pe z tymi linijkami o telefonach rozwalił system! No i na początku położył sobie kartkę na ziemi i powiedział "tak, tu mam wolne" :D
W korytarzu zebrała się grupka osób, które jak się okazało gdy podszedłem, fristajlowały. Lecieli naprawdę nieźle niektórzy. Chwilę pogadałem z 3-6 usilnie starając się nie popełnić jakiejś gafy bo na jutiubie widziałem może z 2 jego walki tylko. Z nim się udało, ale już zapytanie Greena czemu nie fristajluje nie było najlepszym pomysłem - Green dostał się do finału WBW już na pierwszych eliminacjach, o czym wiedziałem, ale wypite tego wieczoru litry piwa tymczasowo wymazały tę informację z mojej pamięci.
A potem spotkałem kumpla z podstawki, który powiedział, że wydaje w październiku płytę ze swoimi bitami. "A to jest mój mc" powiedział wskazując na gościa, z którym Szymon przegadał sporą część wieczoru. Dobra bania.
Generalnie mimo kilku wymienionych niedopatrzeń koncert i tak oceniam bardzo pozytywnie, bo ci na których najbardziej liczyłem, czyli Tet i Pe nie zawiedli.
Po wybiciu z Luki jak już wspomniałem odbyliśmy eskapadę po Piotrkowskiej, zahaczając o czajna tałn, gdzie Hała i Szymon oczywiście musieli poobrzucać się jedzeniem. W końcu te dwie łachmyty wsiadły w taksówkę a ja skierowałem się do nocnego. Naturalnie spóźniłem się minutę. No to z Zachodniej z buta na plac Dąbrowskiego, ale jako, iż tam panowie robotnicy urządzili sobie piaskownicę musiałem się cofnąć do Kilińskiego, potem zapieprzać do Rewolucji, w międzyczasie minęło mnie kolejne N4. Jak ja to kocham. Skończyło się tak, że wsiadłem w N7, o którego trasie nie miałem bladego pojęcia, ale opłaciło się, bo w końcu wyprzedził jadące na około N4 i mogłem się spokojnie przesiąść. W takie wieczory wszystko jest prostsze, tylko drogi dłuższe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz