sobota, 31 stycznia 2009

Ostatnia tura. I to cool tura, bo to kultura

Ostatni dzień stycznia, czyli miesiąca podsumowań poprzednich dwunastu, więc kontynuujmy ten wątek...
Najlepsza książka?
I tu się zarumienię, bo już nie pamiętam roku, w którym bym przeczytał tak niewiele jak w poprzednim. Brak czasu, lenistwo, inne zainteresowania - prawda pewnie leży po środku. W każdym razie tak czy siak głupio.
I trochę dziwnie...
Tytuły, które zrobiły na mnie największe wrażenie to zdecydowanie kolejny tom Eriksona (czytam ten cholerny cykl wolniej niż Steven pisze!) i wreszcie Sapkowski, do którego się w końcu dorwałem. Póki co za mną tylko pierwszy tom opowiadań o Wiedźmagu, ale od czegoś trzeba zacząć. Wiele osób do sięgnięcia po historię Geralta zachęciły kinówka i serial nakręcone parę lat temu, ale produkcje te były dla mnie wyjątkowo nieprzekonujące, a do chwycenia za "papierowego" Wiedźmina skłoniła mnie dopiero fenomenalna gra komputerowa.
Wspomniane wyżej książki to podium, ale na najwyższym jego miejscu stoi inna pozycja - dwa pierwsze tomy cyklu Niecnych Dżentelmenów Scotta Lyncha. Potraktuję je zbiorowo, bowiem czytałem je w zasadzie jeden po drugim.
"Kłamstwa Locke'a Lamorry" i "Na szkarłatnych morzach" opowiadają o przygodach duetu złodziejaszków... wróć, duetu oszustów. Ich odwaga, bezczelność, tupet i pomysłowość sprawiają bowiem, że są w stanie wmówić każdemu wszystko, potem zagrać mu na nosie i zrobić przekręt gigantycznej skali. Przy tym wszystkim nikogo nie krzywdząc, i nie kradnąc bezpośrednio - tak okręcają sobie za pomocą słów swą ofiarę wokół palca, że ta gotowa jest z własnej woli dać im wszystko czego potrzebują.
Lynch napisał oba tomy bardzo sprawnie - fabuła ze świetnymi intrygami napędzana szybko akcją i wieloma zwrotami zdarzeń sprawia, że książki te czyta się jednym tchem.
Do tego trzeba dodać jeszcze dwie inne mocne strony cyklu. Pierwszy to fenomenalne dialogi. Bohaterowie mają cięty język i dużą pomysłowość, toteż ich wzajemne sprzeczki, porównania czy obelgi rzucane pod adresem przeciwników nie raz wywołają uśmiech na twarzy czytelnika.
"Występny Wartowniku, zabawny z ciebie sukinkot"
Cytat ten może sam w sobie nie jest równie zabawny co Wartownik, ale połączony z sytuacją, w której padł wywołał u mnie atak głośnego śmiechu. Choć drugiej strony ja dziwny jestem...
Drugą mocną stroną prozy Lyncha są niezwykle oryginalne miejsca, w których toczy się akcja jego książek. Tak jak George Martin stworzył galerię miliona fantastycznych wielowymiarowych a przede wszystkim intrygujących i wiarygodnych postaci, jak Erikson stworzył świat z dokładnie opisaną wieki wstecz historią i wieloma nieprzeciętnymi rasami, tak Lynch ma dar tworzenia i opisywania niezwykłych miejsc.
Dwaj główni bohaterowie, Locke Lamora i Jean Tannen, z wyglądu różnią się jak dzień i noc, obaj są jednak nieprzeciętnie bystrzy i względem siebie ponad wszytko lojalni. Mimo, że bogacą się w niezbyt moralny sposób, trudno tego duetu nie polubić.
W tym roku ma się ukazać trzeci tom serii. Żywię wielką nadzieję, że Scottowi Lynchowi uda się utrzymać poziom dwóch pierwszych tomów, mimo, że z pewnością łatwo nie będzie.

Co więc robiłem gdy nie czytałem? No właśnie, nic w przyrodzie nie ginie. Na czytanie poświęciłem mniej czasu niż zwykłem wcześniej, za to obejrzałem w poprzednim roku sto razy więcej filmów niż w latach ubiegłych. Mniej wymagające to po prostu... prymitywnieję ;)
Widziałem wiele filmów dobrych, kilka świetnych, jednak największe wrażenie zrobiły na mnie Vanilla Sky i Źródło.
O tym pierwszym już tam kiedyś coś niecoś wspomniałem.
Źródło natomiast jest filmem, który albo chwyci za serce swym pięknem albo odrzuci niezrozumiałością. Krytycy tej produkcji zarzucają jej przerost formy nad treścią, że jest dziwna i nie tyle za trudna, co po prostu bezsensownie przekombinowana.
Tematyką Źródła jest poszukiwanie sekretu wiecznej młodości. Akcja filmu rozgrywa się jednocześnie na trzech płaszczyznach. Pierwszą jest współczesność, gdzie naukowiec, Tomas Creo, uważający śmierć za chorobę, ze wszelkich sił stara się znaleźć lek na nieśmiertelność, aby uratować Izzi - swoją umierającą żonę. Izzi napisała książkę o poszukiwaniu przez hizpańskiego konkwistadora legendarnego Drzewa Życia i przed śmiercią prosi męża by dopisał on ostatni rozdział. To właśnie losy hiszpańskiego poszukiwacza są drugą płaszczyzną wydarzeń, ale największych problemów dostarcza interpretacja trzeciej - łysego mężczyzny podróżującego samotnie w kosmosie w zamkniętej kopule, w której znajduje się również Drzewo Życia. Celem jego wędrówki jest gwiazda Xibalba, do której według wierzeń Majów wędrują po śmierci dusze.
Cały ten wątek można interpretować jako swoistą wizualizację stanu duchowego Tomasa, bądź jako pewnego rodzaju kontynuację losu konkwistadora. Osobiście skłaniałbym się ku pierwszej teorii, jednak niewątpliwie film zirytowałby mniej osób, gdyby końcówka wątku hiszpańskiego wojownika nie była tak niejednoznaczna.
Tak więc dla jednych film ten na zawsze pozostanie ładnie opakowanym, choć kompletnie niezrozumiałym gniotem, dla innych będzie zaś dość ambitnym dziełem poruszającym tematykę egzystencjalną. Na tytuł dzieła film moim zdaniem w pełni zasługuje, pomijając jaką interpretację przyjmiemy - same bowiem zdjęcia i muzyka Clinta Mansella sprawiają, że bierzemy udział w estetycznej uczcie dla duszy. Mansell jest również autorem soundtracku do Requiem dla snu - ścieżki dźwiękowej, którą uważałem za najlepszą... dopóki nie usłyszałem tej ze Źródła.
Nie będę się bawił w przemądrzałe podsumowania, po prostu życzę sobie i wam jak najwięcej takich filmów...

Kłamstwa Locke'a Lamorry 5,5/6
Na szkarłatnych morzach 5/6
Źródło 5,5/6

2 komentarze: