czwartek, 17 lipca 2008

Praktyka (nie) czyni mistrzem (dosłownie i w przenośni)

"Cywilizacyjne choroby prowadza do paradoksów wielu,
można walić gołdę i fetę a nie lubić serów
i nie jadąc nad morze być całe wakacje na helu"

TJK - słodko-gorzki track

Nie wiem, może ktoś to czyta. Ba, może nawet nie trafił tu przypadkiem, a może nawet czytał pierwszy wpis o praktykach. Postanowiłem jednak nie ubijać smoczej bestii, tylko ją przeskoczyć. Wyskok, unik przed kłami (na dwóch pierwszych działach gdzie praktykowałem nie było tamtejszych kierowników, co znaczyło szybsze pójście do domu) i szaleńcza walka w powietrzu z ostrymi metalicznymi pazurami, które trochę mnie przeorały. Dosłownie. Po kilku dniach na dziale produkcji miałem od tej pieprzonej blachy łapy pocięte jak jakiś emo.
Wtrącę tu inną zwierzęcą (dosłownie i w przenośni) historię. Dajmy na to, że mamy misia. Polarnego. Mieszka sobie on na co dzień w północnej Grenlandii (taka duńska wysepka, większa niż cała Dania) i pewnego dnia postanawia ruszyć z łapy na miasto i wrzucić coś na kieł. Poluje sobie, biega w te i nazad, aż tu nagle się okazuje, że jego igloo się oddala. Albo raczej on na jakiejś zdradzieckiej krze. Został na lodzie (dosłownie i w przenośni). No nic, zakładamy, że nie miał pani misiowej i małych misiątek a na lodowej pustyni mu się trochę nudziło – niczym więc nie ryzykuje sunąc lodową tratwą na południe ku cywilizacji. I w końcu do niej dociera... jeśli tak można nazwać północne rubieże Islandii. Jeden z rolników spotyka spacerującego wzdłuż drogi osobnika ubranego w grube białe futro i wzywa policję. Hasającego niedźwiedzia nie widziano w Islandii od 1988 roku, podejrzane wydało się więc prawdopodobnie mężczyźnie noszenie futra w czerwcu. Policja przybywa na miejsce, i chociaż co prawda niedźwiedzie polarne są pod ochroną, to postanawia misia zastrzelić, gdyż „niedźwiedź poruszał się szybko i istniało ryzyko, że zniknie we mgle”. Dura lex, sed lex, jak pewnie tłumaczył się łamaną łaciną naznaczoną islandzkim akcentem komendant miejscowej policji.
Być może tamten niedźwiadek jednak nie mieszkał sam, może ktoś go szukał, bowiem dwa tygodnie później do Islandii przypływa kolejny miś. Zostaje nakryty, podczas zjadania znalezionych jajek, przez córkę rolnika (zapewne innego, tych bowiem w Islandii zdaje się nie brakować), która zawiadamia policję. Islandczycy bojąc się narażać po raz drugi ekologom, dzwonią do weterynarza z zoo w Kopenhadze (w końcu to duński miś), a ten mimo odległości 2000 kilometrów „przybył natychmiast”. Chciałbym to zobaczyć. Przytachał też ze sobą klatkę, odpowiednią broń i zapas środków usypiających. Ta akcja po prostu musiała skończyć się happy endem. Jednak niedźwiedź posiliwszy się nieco wskoczył do wody by udać się w drogę powrotną. Islandczycy bali się, ze popłynie w tereny zamieszkane przez ludzi... i go też zastrzelili.
Może następny miś, o ile jakiś zdecyduje się na ryzykowna podróż w tak niegościnne strony, będzie miał więcej szczęścia. Wydawało się nawet, że znalazł się kolejny odważny, bowiem Polacy (wszędzie siejemy ferment, ha!) napotkali ślady nieprzypominające żadnego z islandzkich zwierząt (to chyba znaczy, że na pewno nie należały do owiec). Okazało się jednak, że są to rozmyte ślady konia. Bez komentarza...
Nie wiem czy islandzcy rolnicy uprawiają szparagi lub zieloną fasolę, ale pewne jest, że nie znajdą na to lepszego miejsca niż mars. Tak przynajmniej twierdzi NASA po zbadaniu tamtejszej próbki gleby. No i na pewno nie ma tam polarnych niedźwiedzi...
Co ma ta tragiczna historia wspólnego z moimi praktykami? Więcej niż Wam się wydaje. Niedźwiedzia odyseja to najciekawsza rzecz, o jakiej się dowiedziałem na tych praktykach. Dwie godziny serfowania w necie w oczekiwaniu na kierownika działu marketingu były równie ciekawe jak część praktyk spędzona w dziale wyrobów gotowych, gdzie już pierwszego dnia powiedziano nam, że roboty dla nas nie ma i żebyśmy sobie przynosili książkę do czytania. W rankingu „najciekawsze” z historią misia mogą jak dotąd rywalizować tylko dwie rzeczy: przeszkolenie BHP na dziale marketingu „nie wkładać palców do komputera... do gniazdek... i do innych rzeczy” (a moim zdaniem do innych czasem warto) i profesjonalny opis specyfiki działania lasera przez obsługującego go pracownika „no widzicie, laser jak to laser...”.
Istnieje jednak również rzecz, którą praktyki bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Dyrektorów, doradców, specjalistów i kierowników jest pełno, ale w zakładzie istnieje również stanowisko... mistrza. Po prostu. To musi być fucha. Ja po tych praktykach mistrzem raczej się nie stanę... chyba, że w marnowaniu czasu, ale w tym już dawno mam czarny pas.
Jeszcze na koniec ciekawostka:
„pijane motyle, to wcale nie rzadkość. Wiele gatunków motyli spija sfermentowane soki z zepsutych owoców, po czym nie są w stanie odlecieć nawet przez kilka dni. Jeśli nawet próbują, ich lot jest niestabilny i często kończy się połamaniem skrzydeł.”
Więcej paradoksów i koksu niż w świecie boksu...

Podpisano Zaskoczony

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz