poniedziałek, 13 lipca 2009

Piją przy krzyżu i gadają do zwłok w piachu

Poznałem ją w grudniu, blada jak upiór
leżała w ogródku, jak Kylie wśród róż.
Biodra krągłe jak Australia, nogi jak Skandynawia,
oczy jak Amu-daria, którą skuł lód.
Biała skóra, smagła buzia, wiotkie uda,
chłód, nóż i rozpruty ścieg szwów na brzuchu.
Krew zastygła na niej jak burgund.
Krew zastygła w niej jak Wezuwiusz.
(...) Srebrny nóż krążył po talii jak palec.
Turkus flanel przepasanych zlewał się z purpur ciałem.
Puls ustał nagle, u stóp miałem ją jak cień.
Namalowałem ostatnie z ostatnich wiosny mgnień.
(...) Wzięłaś brzytwę, cięłaś kiście, ona płakała
bo krew ściekała po niej jak Niagara Falls.
Deszcz bębnił o rynnę jak huragan, noc
była czarna jak czadra, jak Araba wzrok.
Paradise Lost, trzon rozszarpał ją
aż po nerki, jelita, lśniła twarda kość.
Zająłem diabła tron pośród krwi i ognia.
A ona była tylko jedną z ofiar...

Jimson - Gorąca ofiara

Pisałem już kiedyś, że Gorączka w Parku Igieł to najbardziej klimatyczna i moim zdaniem jedna z najlepszych w historii polskiego rapu produkcja z jaką miałem styczność? Ano pisałem.
Jimson nagrał ten materiał pod wpływem Natural Born Killers z 1994 roku.
No i właśnie, po niedawnym obejrzeniu tego filmu napadła mnie chęć powrotu do EP słupskiego rapera i muszę przyznać, że produkcja świetna sama w sobie, teraz nabrała nowego wymiaru. Wszystkie cuty z filmu, które bez jego znajomości zdawały się być nieco irytującymi zapchajdziurami, jak i motywy muzyczne zręcznie wplecione przez Bobera w beaty, tworzą iście piorunującą mieszankę. I choć kawałek „Twarze”, który jest równie mocny co pozostałe, ale nie odnosi się do Morderców a raczej do beefu Jimsa z VNMem, jak i „Paryski Perkusista” z RDI, w ogóle pasujący do tej epki jak pięść do nosa, burzą nieco spójność całego dzieła, to zostaje to zrekompensowane z nawiązką przez odniesienia do obrazu Olivera Stone’a w „Umrę młodo”, „Gorącej ofierze” oraz „Malorie. A „Eenie-Meenie-Miney-Moe”, gdzie swoje zwrotki mają także Esdwa i TeTris, definitywnie zamiata, niemalże emanując morderczym klimatem.
Urodzeni Mordercy to dość ciężki film, zresztą scenariusz powstał na podstawie rękopisu Tarantino – chyba nic więcej nie trzeba dodawać. Oto mamy psychopatyczną parę kochanków, która podróżuje przez całe Stany autostradą 666 z małymi przerwami na lokalne rzezie. Zawsze jednak zostawia przy życiu jednego świadka, który mógłby opowiedzieć co się wydarzyło i za czyją sprawą.
Krwi jest sporo, wulgaryzmów nie mniej. Podobno zostaje zamordowanych coś koło pięćdziesiątki ludzi.
Film niejako wyśmiewa pokolenie MTV, sam przypominając momentami teledysk dzięki animowanym czy wielokolorowym migającym wstawkom, charakterystycznym dla klipów z lat dziewięćdziesiątych. Zdjęcia jak i muzyka stoją więc na naprawdę dobrym poziomie.
Mickey i Mallory Knox mordują kolejnych napotkanych na swej drodze ludzi, a wraz z liczbą ich ofiar rośnie ich sława, popularność i... fanclub. Stają się ikonami popkultury, trafiają na okładki kolorowych czasopism, a dziennikarze, z niejakim Waynem Gale’m na czele, marzą o przeprowadzeniu z nimi wywiadów. Postaci drugoplanowe, jak Gale, żądny sławy i oklasków reporter, policjant Scagnetti, chcący za wszelką cenę złapać parę, a jednocześnie zadurzony w Malorry, jak i dyrektor więzienia, do którego trafia w końcu małżeństwo, przedstawieni są również w krzywym zwierciadle.
I tak sobie myślę, że w dziewięćdziesiątym czwartym ten film to musiało być coś! Czy jednak po piętnastu latach, przez które świat tak się zmienił, ma on w ogóle szanse zrobić na widzu takie wrażenie jak wtedy? Moim zdaniem nie, w każdym razie nie na gaceowidzu.
Choć stwierdzenie, że nie przetrwał próby czasu byłoby krzywdzące... tym bardziej, że wiele rzeczy przed którymi ostrzegał i które wyśmiewał, jest dziś codziennością.
Chyba warto poświęcić mu te dwie godziny.
Natural Born Killers 4,5/6
Gorączka w Parku Igieł 5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz