środa, 29 lipca 2009

Rżnij karabinem w bruk ulicy

Jeżeli miłość to ból, wiemy tu coś o miłości,
i wiemy tu co to trud i co to brak możliwości,
co ciągnie w dół, nawet jak umiesz latać.
Żeby wydostać się z chmur, musisz się sporo namachać,
bo dla nas nie ma łatwo, a płakać nie ma co.
Miasto Hollyłódź z obranym kursem na dno”

Zeus - Zabierz mnie stąd

Plan był taki, że napiszę dziś coś przezabawnego. Ale nie napiszę!
I to nie dlatego, że nie umiem. Choć nie twierdzę, że umiem...
Autentyk jestem bohaterem tragicznym. A już na pewno bohaterem wkurzonym. A Heroes die, jak twierdzi okładka książki, którą właśnie czytam. Życie...
Jestem lżejszy 21 gram.
mówił prostak, łajdak, cham...

Wszystko staje w ogniu...

o tym śniłem, o tym marzyłem, ale nic na siłę, bo w życiu piękne są tylko chwile

Wyjazd. Otóż. Oby był dobry jak lody cytrynowe a pogoda przyzwoita jak zachowanie Levady. Nieszczęście w szczęściu, że jak zwykle nie mogło się obyć bez udziwnień losu, i wyszedł wyjazd bardziej spontaniczny niż było to w planach i projektach ustaw, za to krótki jak sznurki, którymi porusza mną Mistrz Marionetek. Jest szansa, że się wydłuży... ale pewien jegomość z Bałut musiałby się postarać i nie przepić całej kasy zbyt szybko. Mile by mnie rozczarował.
Spakowany? No fucking way
A pociąg już tam gdzieś czeka... nawet jeśli nie na peronie to mentalnie.
Wsiadam w niego i ruszam ku przygodzie, zaczynam inne (nie znaczy lepsze) życie, piszę nową sagę etc.
”nie ma mnie tydzień, nie dzwonię, nie piszę,
smsy kasuję, telefonów nie słyszę”




piątek, 24 lipca 2009

Wisła, oddawaj moje sto milionów!

Mimo, że reprezentacja wpędza w rozpacz
naród marzy o zwycięstwie na mistrzostwach,
więc miejmy wdzięczność dla naszych piłkarzy -
oni zrobią wszystko byśmy jeszcze długo mogli marzyć...

Łona - Nie gadaj tyle

Niedawno nastąpiła reorganizacja Ligi Mistrzów - nowa formuła zadebiutowała w tym sezonie. Miała ona dawać większe szanse tym mniejszym/ biedniejszym/ słabszym klubom, które tym razem miały w ostatniej rundzie eliminacji nie wpadać na Barcelonę, Inter, czy inne diabelstwo, ale grać między sobą o pięć miejsc w LM (kolejne 5 było dla zwycięzców eliminacji z najsilniejszych federacji, a pozostałe 22 zaklepane dla drużyn z czołówki tychże państw).
Wisła rozpoczęła kwalfikacje od drugiej rundy, w której była rozstawiona. W trzeciej rundzie również byłaby rozstawiona, a gdyby odpadła (w trzeciej rundzie? bardzo pesymistyczny wariant), to zawsze pozostawała jeszcze gra w Lidze Europejskiej, czyli po staremu w Pucharze Uefa. W wypadku awansu do czwartej, ostatniej rundy eliminacyjnej polski zespół nie byłby już podczas losowania uprzywilejowany, ale miast tytanów pokroju Realu czy Manchesteru, w najgorszym wypadku musiałby wygrać dwumecz z Olympiakosem Pireus, FC Kopenhagą, Partizanem Belgrad, Slavią Praga lub Lewskim Sofia.
"Jeszcze nigdy droga do Ligi Mistrzów nie była taka prosta"
Nikt jednak nie miał prawa przewidzieć, że Wisła będzie miała ultrapecha i już jej pierwszym rywalem będzie znany na całym świecie galaktyczny zespół o tytanicznych umiejętnościach - Levadia Talin.
W Krakowie 1:1, w Talinie 0:1 w plecy i Wisła prysła, a wraz z nią polskie marzenia o posiadaniu znów po ponad dziesięciu latach własnej drużyny w tych prestiżowych rozgrywkach.

Z drugiej strony może dobrze się stało, że to właśnie zespół estoński awansował dalej - mam tu na myśli postać prezesa talińskiego klubu, który okazał się być przemiłym człowiekiem. Otóż przed rewanżem napotkał on grupę polskich kibiców, którzy nieobeznani ze światem zwyczajnie się nie potrafili w estońskiej rzeczywistości odnaleźć. Pan Levada (prezes Levadii - zabawne, ha ha ha) zawiózł więc był ich do obozu treningowego krakowskiej drużyny. Ot i cała historyja...
...by się mogło zdawać. Ale komentarze do artykułu o tym wyczynie ujawniły również wiele innych, nie mniej bohaterskich czynów wspaniałego Estończyka:
"Levada to super gość. Pamiętam jak kiedyś zabłądziłem podczas spływu Pilicą. Zgubiłem szlak i było naprawdę niewesoło. I nagle na brzegu pojawił się Levada. Pokazał mi, że mam płynąć w drugą stronę. Tak zrobiłem i bezpiecznie dopłynąłem do Sandomierza"
"Masz rację, to super gość. Mnie kiedyś wyniósł z płonącego wieżowca"
"Ja miałem podobną sytuację. Jakieś 3 lata temu podczas obfitego grzybobrania, chcąc nie chcąc zabłądziłem. Sytuacja stawała się beznadziejna, zbliżała się noc, dzikie zwierzęta wpadły na mój trop. I wtedy, w chwili największego zwątpienia na wrzosowisku pojawił się Levada i wskazał mi właściwy kierunek, którym podążyłem prosto do roweru. Dodatkowo wskazał mi zagajniczek, w którym rosły 2 piękne prawdziwki"
"To prawda. Bodaj 8 lat temu zabłądziłem w amazońskiej dżungli. Wszędzie pełno węży i innych niebezpiecznych zwierząt. Po kilku dniach błądzenia byłem całkowicie wyczerpany, głodny, wystraszony i myślałem, że to już koniec. Gdy leżałem tak na jakimś głazie i czekałem na kres, przyleciał helikopter, z którego po drabince zszedł Levada, zabrał mnie na pokład i przylecieliśmy do Polski. Nigdy mu tego nie zapomnę. Od tego czasu zawsze wysyłamy sobie kartki na święta."
"Gdy 10 lat temu zdobywalem biegun polnocny,silny wiatr porwal mi moj namiot i cale zapasy. Po paru minutach z zaspy wyjechal Levada na saniach z termosem goracej herbaty i kanapkami z serem.Powiozl mnie na sam biegun a po drodze obronil przed niedzwiedziem polarnym-golymi rekami. Co roku wysylam mu kartki na swieta.Jest moim bohaterem"

Nie boję się powiedzieć - człowiek fenomen.
Gdy Wisła nie radziła sobie w rewanżu, naszła mnie nawet myśl, że oto na boisko może wbiegnie Levada i uratuje krakowski klub strzelając gola na wagę awansu. Ale nie wbiegł - widocznie wyciągał kogoś innego z większych opresji.
Bo nie oszukujmy się, problemy Białej Gwiazdy są niczym - to tylko dwa miliony Euro w plecy...

poniedziałek, 13 lipca 2009

Piją przy krzyżu i gadają do zwłok w piachu

Poznałem ją w grudniu, blada jak upiór
leżała w ogródku, jak Kylie wśród róż.
Biodra krągłe jak Australia, nogi jak Skandynawia,
oczy jak Amu-daria, którą skuł lód.
Biała skóra, smagła buzia, wiotkie uda,
chłód, nóż i rozpruty ścieg szwów na brzuchu.
Krew zastygła na niej jak burgund.
Krew zastygła w niej jak Wezuwiusz.
(...) Srebrny nóż krążył po talii jak palec.
Turkus flanel przepasanych zlewał się z purpur ciałem.
Puls ustał nagle, u stóp miałem ją jak cień.
Namalowałem ostatnie z ostatnich wiosny mgnień.
(...) Wzięłaś brzytwę, cięłaś kiście, ona płakała
bo krew ściekała po niej jak Niagara Falls.
Deszcz bębnił o rynnę jak huragan, noc
była czarna jak czadra, jak Araba wzrok.
Paradise Lost, trzon rozszarpał ją
aż po nerki, jelita, lśniła twarda kość.
Zająłem diabła tron pośród krwi i ognia.
A ona była tylko jedną z ofiar...

Jimson - Gorąca ofiara

Pisałem już kiedyś, że Gorączka w Parku Igieł to najbardziej klimatyczna i moim zdaniem jedna z najlepszych w historii polskiego rapu produkcja z jaką miałem styczność? Ano pisałem.
Jimson nagrał ten materiał pod wpływem Natural Born Killers z 1994 roku.
No i właśnie, po niedawnym obejrzeniu tego filmu napadła mnie chęć powrotu do EP słupskiego rapera i muszę przyznać, że produkcja świetna sama w sobie, teraz nabrała nowego wymiaru. Wszystkie cuty z filmu, które bez jego znajomości zdawały się być nieco irytującymi zapchajdziurami, jak i motywy muzyczne zręcznie wplecione przez Bobera w beaty, tworzą iście piorunującą mieszankę. I choć kawałek „Twarze”, który jest równie mocny co pozostałe, ale nie odnosi się do Morderców a raczej do beefu Jimsa z VNMem, jak i „Paryski Perkusista” z RDI, w ogóle pasujący do tej epki jak pięść do nosa, burzą nieco spójność całego dzieła, to zostaje to zrekompensowane z nawiązką przez odniesienia do obrazu Olivera Stone’a w „Umrę młodo”, „Gorącej ofierze” oraz „Malorie. A „Eenie-Meenie-Miney-Moe”, gdzie swoje zwrotki mają także Esdwa i TeTris, definitywnie zamiata, niemalże emanując morderczym klimatem.
Urodzeni Mordercy to dość ciężki film, zresztą scenariusz powstał na podstawie rękopisu Tarantino – chyba nic więcej nie trzeba dodawać. Oto mamy psychopatyczną parę kochanków, która podróżuje przez całe Stany autostradą 666 z małymi przerwami na lokalne rzezie. Zawsze jednak zostawia przy życiu jednego świadka, który mógłby opowiedzieć co się wydarzyło i za czyją sprawą.
Krwi jest sporo, wulgaryzmów nie mniej. Podobno zostaje zamordowanych coś koło pięćdziesiątki ludzi.
Film niejako wyśmiewa pokolenie MTV, sam przypominając momentami teledysk dzięki animowanym czy wielokolorowym migającym wstawkom, charakterystycznym dla klipów z lat dziewięćdziesiątych. Zdjęcia jak i muzyka stoją więc na naprawdę dobrym poziomie.
Mickey i Mallory Knox mordują kolejnych napotkanych na swej drodze ludzi, a wraz z liczbą ich ofiar rośnie ich sława, popularność i... fanclub. Stają się ikonami popkultury, trafiają na okładki kolorowych czasopism, a dziennikarze, z niejakim Waynem Gale’m na czele, marzą o przeprowadzeniu z nimi wywiadów. Postaci drugoplanowe, jak Gale, żądny sławy i oklasków reporter, policjant Scagnetti, chcący za wszelką cenę złapać parę, a jednocześnie zadurzony w Malorry, jak i dyrektor więzienia, do którego trafia w końcu małżeństwo, przedstawieni są również w krzywym zwierciadle.
I tak sobie myślę, że w dziewięćdziesiątym czwartym ten film to musiało być coś! Czy jednak po piętnastu latach, przez które świat tak się zmienił, ma on w ogóle szanse zrobić na widzu takie wrażenie jak wtedy? Moim zdaniem nie, w każdym razie nie na gaceowidzu.
Choć stwierdzenie, że nie przetrwał próby czasu byłoby krzywdzące... tym bardziej, że wiele rzeczy przed którymi ostrzegał i które wyśmiewał, jest dziś codziennością.
Chyba warto poświęcić mu te dwie godziny.
Natural Born Killers 4,5/6
Gorączka w Parku Igieł 5,5/6

sobota, 11 lipca 2009

Dobre czasy, złe czasy...

"(...) ale będzie dobrze - szanse mamy ciągle niezłe"
Łona - Rozmowa

Lipcowe popołudnie, po praktykach. Misja: przedostać się z 'Teofilów Przemysłowy" na stację "Fizyka". Po drodze market hrabiego von Grubbego - wiadomka. Jak zwykle dałem się nabrać wojtowiczowej przesadzonej pewności siebie, że wie którym autobusem jechać, nieważne. Zresztą teraz niczym nie dojedziesz nigdzie - kolejne wakacje i znów poczciwe miasto rozkopane, że żyć się odechciewa.
Ba, nawet Fizykę ogarnął szał remontu i Nasze Schody, choć z pewnością wkrótce będą piękne jak smocza królowa, natenczas są gruzowiskiem.
Tak więc pobliski murek, ławeczka, cisza i zieleń wokół, przyjemny wietrzyk, słoneczko, chmielowy eliksir i refleksja, że to właśnie ten klimat przesiąknięty na wskroś luzem z tych wszystkich wyjazdów nad morze (tych, które były i tych, które będą).
To znaczy gdyby nie te praktyki... i brak morza ;)
Krótko mówiąc - czas dobry jak krucjata...

Teraz pointa: wakacje na prezydenta