piątek, 15 sierpnia 2008

Powrót miejskiego folkloru

"Pamiętasz tamte piątki? To były dni melanży,
najpierw zamułka w centrum, kojarz, tam był każdy,
kumple, fajne maniury, a czasami łajzy,
potem rozjazdy, do klubu szybki tranzyt"

Smarki Smark - Kawałek o wspomnieniach

Pamiętam tamte piątki. Ustawka pod Sasem, Zlaty Hrad w barze Anna, wujitsu na stolikach z szachownicą w parku koło liceum (nie wiedzieć czemu najczęściej ta ohydna Czerwona Kartka), a potem, jeśli stan pozwalał, to do klubu szybki tranzyt. Teraz z chłopakami z lo widzę się jak dobrze pójdzie raz na pół roku, a wszystkich na raz to chyba od matury nie widziałem. Ale tak to już jest, jak jedni zwiedzają Nepale, niektórzy mieszkają w Wawie a inni są lektorami jakże popularnego języka gockiego i rozbijają się po Berlinach i innych Monachiach. I tu czasem przychodzi z pomocą przypadek. Umawiasz się na Piotrkowskiej z jednym, bo akurat dla odmiany jest parę dni w Polsce. Jedno piwko, drugie, trzecie, gadka szmatka i zastaje was nad kuflem godzina pierwsza. Późno? Niekoniecznie, ale niektórzy muszą rano jechać po wizę do ambasady więc następuje przyjacielski uścisk dłoni na pożegnanie, trenowany od szesnastu lat, i żmudna powrotna droga do domu. Melanż, czyli tam i z powrotem. Tylko, że to "z powrotem" wymaga zawsze więcej wysiłku nie wiedzieć czemu. Tak więc rozchodzicie się, każdy w swoją stronę a tu raptem dwa ogródki dalej siedzą kolejne znajome twarze, w tym dwóch kolejnych kumpli z klasy. Jeden mieszka na co dzień stolicy, drugi ostatnie pół roku spędził w Niemczech. Szansa na potkanie ich po 1 w nocy na Piotrkowskiej, na której bywam też ostatnimi czasy sporadycznie, nie była ogromna. Ale była, więc piwo lalo się dalej, jak też dalej toczyły się nocne Polaków rozmowy. O Widzewie, a jak o Widzewie to i o kibicach Ełksy. A jak o piłce, to i o korupcji. Potem poszło już z górki - o wykrywaczach kłamstw, Hitlerze, Żydach i karze śmierci. Tematów nie brakowało, ale w pewnym momencie piwa już tak, toteż kroki skierowaliśmy w stronę skupiska nocnych autobusów, a jako, że te najważniejsze właśnie uciekły, powstał misterny plan by iść na stację w celach wiadomych. Stacjosceptycy się jednak ociągali podając argument, który prędzej czy później padał na każdym spotkaniu - coś a la "Jakie piwo? Ja za trzy godziny samochód prowadzę". Kolejne uściski w stylu siema i następnie spotkanie za pół roku, jak dobrze pójdzie. Chyba, że znów zadziała przypadek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz