piątek, 5 czerwca 2009

Bezsen(s)

"Tętno miasta biło nieco wolniej,
nieco częściej było cicho, spokojnie.
Kiedy to pojmiesz zrozumiesz w lot co
sprawia, że w tłumie czuję się obco
i toczę conocną walkę z myślami,
zanim odbity przez kalkę ze snami,
z powiekami na zapałki,
stanę na nowo do walki."

Duże Pe - Cut-A-Strofa

Klątwa powraca... dziś położyłem się o w miarę przyzwoitej porze (jakoś przed trzecią) a udało mi się zasnąć dopiero przed piątą. I wszystko byłoby spoko, gdyby nie brutalne przebudzenie o siódmej - jak u Laika: "podłość - wszędzie budzik, jęknąć, wstać, połknąć". Pocieszam się nieco tym, że już tylko jakieś 8 kolokwiów, 5 projektów (w tym dwa w skali maxi), 4 egzaminy i mam wakacje... to znaczy praktyki...
No ale póki co rzeczywiście wygląda to jak w tym smutnym żarcie:







Za to (zręcznie zmieniając temat) niesamowitego obrotu wydarzeń nabiera finałowa rywalizacja o Puchar Stanleya. Skrzydła wygrały u siebie oba mecze po 3:1, zaś w Pittsburghu Pingwiny wzięły udany rewanż wygrywając dwukrotnie po 4:2. Oba zespoły do zdobycia tytułu potrzebują jeszcze dwóch zwycięstw, a najbliższe dwa mecze rozgrywane będą w Detroit. Zapowiada się ultraciekawie.

May you be in heaven half an hour before the devil knows you’re dead

"Russel Crowe zagrał to genialnie,
uwikłany we własnym świecie -
- tak jest właśnie dla mnie"

Jimson – Zakładnik losu

"Piękny umysł" to klasyk, ale nie o nim będzie... chciałem po prostu nawiązać do schiz Johna Nasha, bo niewątpliwie coś podobnego przeżywała osoba, która napisała scenariusz do "Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz".
Głównymi bohaterami są dwaj bracia, różni jak dzień i noc. Andy ma nieźle płatną posadę, żonę i spore mieszkanie, zaś Hank to typ nieudacznika z rodzinnymi kłopotami i zaciągniętymi długami.
Jednak ponieważ życie to nie bajka, okazuje się, że i u starszego brata nie układa się wszystko do końca tak jak powinno. Również potrzebuje on pilnie gotówki, dopuszcza się defraudacji w firmie, która go zatrudnia, a na domiar złego niedługo ma się pojawić w biurze kontrola.
Wpada więc na genialny pomysł jak łatwo zarobić tak potrzebną forsę, wciąga w ten plan brata i zmusza go do jego realizacji. On wymyślił, brat wykona – proste i uczciwe.
A pomysłem tym jest napad na sklep jubilerski należący do ich rodziców. Sklep jest ubezpieczony, nikomu nie stanie się krzywda a ich problemy z gotówką znikną na długi czas. Czy to nie brzmi wspaniale? Oczywiście nie wszystko dzieje się tak, jak rodzeństwo by sobie tego życzyło. A z każdą chwilą i następną podejmowaną decyzją „naprawczą” sytuacja drastycznie się pogarsza.
Film może fragmentami się dłuży, fabuła nie gna przed siebie na złamanie karku, ale za to pełna jest rozwiązań, nie boję się powiedzieć, szalonych. Często tak absurdalnych, że wszystko mogłoby być groteską, gdyby nie przedstawienie wydarzeń w śmiertelnie poważny sposób. Czasem dosłownie. Lawina kłopotów, sieć niepowodzeń, noże wbijane w plecy przez najbliższych – to trzeba po prostu zobaczyć samemu.
Najmocniejszą stroną filmu Lumeta, obok wachlarzu chorych idei, jest niewątpliwie świetna gra aktorska - od braci (Hoffman i Hawke) poczynając, na żonie Hanka (Tomei) i ojcu rodzeństwa (Finney) kończąc. Każde z tej czwórki wykreowało wiarygodną, i de facto tragiczną postać, a w tworzeniu ich charakterystyki na pewno pomogła konstrukcja filmu, która poświęca wiele uwagi każdemu z bohaterów, pozwalając poznać dokładniej ich charakter, przemyślenia i motywacje.
Film zaczyna się napadem, ale wydarzenia przedstawione są niechronologicznie - na przemian poznajemy decyzje podejmowane przez braci (zarówno przed, jak i już po rabunku), oraz ich konsekwencje.
Nie jest to film optymistyczny, nie jest to film z szybką akcją, ale momentami wywołuje niedowierzanie i ma w sobie to coś, co czyni go niewątpliwie wartym obejrzenia.
5/6

A skoro już nawiązałem do Crowe’a...
„American gangster” - historia Franca Lucasa (Denzel Washington) – narkotykowego króla Harlemu. Początkowo był tylko szoferem Bumpy'ego Johnsona, jednak po jego śmierci postanowił przejąć interes. Wpadł na pomysł, by w bagażach amerykańskich żołnierzy walczących w Wietnamie przemycać heroinę, którą później zalewał rynek. Jego towar był czystszy i tańszy od tego sprzedawanego przez czołowe syndykaty, toteż szybko się dorobił i został liczącym się graczem w przestępczym świecie.
Film opowiada też o stojącym po drugiej stronie barykady detektywie Richiem Robertsie (Russel Crowe). Marzy on o zrobieniu studiów prawniczych, ale póki co musi walczyć w sądzie z byłą żoną o syna. Przez swój własny kodeks wpada też w kłopoty – gdy znajduje pochodzący z nielegalnej transakcji milion dolarów, oddaje walizkę na posterunek, co oznacza niejako zdradę obyczajów policyjnego światka, mocno powiązanego z tym gangsterskim. Od tej pory Roberts nie może raczej liczyć na pomoc kolegów po fachu.
W końcu jednak jego postawa zostaje doceniona i staje on na czele nowo powstałej komórki do walki z narkotykowym biznesem. W pewnym momencie uwagę grupy przyciąga Lucas, stając sie jej głównym celem.
Fabuła, jak to w gangsterskich filmach bywa, pokazuje kolejne etapy budowania przez Franca jego mocarstwa, oraz działania policjantów mające doprowadzić go za kratki. Niby nic nowego, ale klimat gangsterski, już od lat tak dobrze nie oddany w żadnym filmie, plus do tego rewelacyjna gra duetu Denzel – Russel (zwłaszcza tego pierwszego) sprawia, że można „American Gangster” śmiało stawiać obok „Kasyna” czy „Chłopaków z Ferajny”.
Jeśli miałbym wymienić jakieś wady tej produkcji, to prócz tego, że od początku coś za gładko idzie Francowi budowanie jego pozycji, dorzuciłbym, tak charakterystyczne dla kina gangsterskiego, przesadne dłużyzny– te trzy godziny można by nieco przyciąć i wyszłoby to filmowi na dobre. Tak czy siak, jak wspomniałem – tak dobrej pozycji z tego gatunku nie nakręcono od dawna.
5/6