środa, 15 września 2010

Gloomy tuesday

Wiem, że niektórzy dawno opili mój koniec,
ale los włożył mi zbyt silną broń między skronie
żebym poległ sącząc bro przed telewizorem (...)
Nie utonę w tym, serce prowadzi mnie w inną stronę
i pójdę za nim w ogień, choćbym miał skończyć w deszczu komet.
Gwiazdy mi szepczą, że to nasz moment (...)
W samą porę, bo traciliśmy już wiarę.
W sumie pieprzyć - nie stracilibyśmy jej, ale
czasem fale zabierają nas od lądu dalej
i tracimy cel z oczu bo dystans pomniejsza skalę.

Tusz na rękach - notorycznie



Piszę po dziewięciu miesiącach. Tyle potrzeba by się narodzić.
Ale nowy, czyli inny? Chyba chciałbym. Raczej wątpię. Może bardziej zgorzkniały. Może nie.
Ktoś zostanie ojcem. Był naprawdę luźnym gościem po trzydziestce, myślę, że teraz w wielu aspektach się zmieni. To dziwne info... bo i zaskakujące.
Pewien ktoś dwa, trzy lata temu był największym lekkoduchem jakiego znałem - teraz ma mieszkanie, pracę i od miesiąca żonę.
Inny ktoś dwa miesiące temu narzekał jaki jest beznadziejny a ja go musiałem pocieszać. A i miał na studiach kłopoty. I finansowo źle było. Ułożyło się. Dziś jest zakochany, wesoły i szczęśliwy.
Jeszcze kto inny rok temu był w związku z nielichym stażem. Teraz jest sam a na studiach ma komplikacje. Ktoś inny jest w takim związku nadal, ale zaczyna wątpić. Niespodziewanie.
Ktoś inny walczył o kogoś latami. I wywalczył. I się wyprowadzili. I żyli jak w bajce. I koniec bajki. I wrócił sam, tam skąd wyjechali. Ale teraz znów jest na szczycie.
Zmierzam do tego, że fortuna kołem się toczy - dziś brniesz po pas w gównie, a jutro budzisz się na stosie monet błyszczącym... jak miliony monet. Ale i w drugą stronę...
A u mnie wciąż to samo - zmienia się pogoda, nic więcej. Ta stabilizacja jest destabilizująca.
Może dla odmiany by się coś przytrafiło dobrego?
Pisałem już nie raz jakim to niskolevelowym noobem jestem w międzyludzkich relacjach.
Tak to jest, że czasem pewne więzi się rozpadają, a mosty zostają spalone. Czasem idziecie ramię w ramię, a mosty pozostawione same sobie nie wiedzieć kiedy niszczeją. I DZIŚ jest piękny dzień by zadzwonić. Jeśli tego nie zrobisz, to w końcu nawet profesor architektury Ci nie pomoże.
W te wakacje uratowałem chyba parę mostów i jeśli fala powodzi zobojętnienia ich nie podmyje to znaczy, że wykonałem kawał dobrej roboty.
Ale co, jeśli te mosty palą inni? Albo nawet nie tyle palą, co podczas gdy leci fala oni w worki miast piasku ładują sól i gorycz. Powstanie roztwór nienasycony przecież, jak te diamenty pod ciśnieniem. A tyle rzeczy chciałbym nasycić. Ale nie tak. Nie tym!
9 miesięcy. Ile to wypitej herby. Tak a propos zgorzknienia.
A ile to smutnej ciszy.
Widząc niektórych nadal jest mi kurewsko wstyd być samemu. Punto.
Ale przecież niebycie samemu to nie ma być sztuka dla sztuki jak lesbian porno.
Są te ludzkie fazy jak księżyc, ale przecież czy w nowiu czy pełni most powinien się trzymać, racja? A Ty ładujesz w worek sól, przy czym uśmiechając się spluwasz figlarnie w piasek. TEN piasek.
Zaryzykował i zniszczył wszystko. Teraz nikt nie ryzykuje bo nie ma niczego. I to jest najgorsze - jak wówczas zaryzykować na nowo? Czym?
Pejterze z przyszłości, pewnie nawet ty nie zczaisz co tu wypisuję. Ale graty PKMów.